piątek, 9 sierpnia 2013

Rozdział V


Zawsze myślałam, że siatkarze przejawiają chociaż cień mądrości. Wychodziłam z założenia, że jest to gra wymagająca inteligencji i sprytu. Chłopcy udowodnili, iż byłam w błędzie. Dużym.
Siedzieliśmy w stołówce. Andrea kazał Michałowi – w ramach przeprosin – taszczyć moje bagaże. Nie odmówiłam. Walizka ważyła chyba z tonę.
- No mówię wam masakra, a to wszystko przez Siuraka – Krzysztof pił  właśnie drugi kubek kawy i tęsknie wpatrywał się w mój kawałek szarlotki. Zresztą jak reszta siatkarzy. Najwidoczniej Andrea trzymał ich na krótkiej smyczy. Bartek posłał mu mordercze spojrzenie.
- Ja wam opowiem jak to było naprawdę – powiedział dobitnie podkreślając ostatnie słowo.
- Nie – Michał na znak sprzeciwu zamachał rękami, niemal rozlewając nasze kawy. – Ja! To opowiem! Bo wy – tu wskazał na kolegów – będziecie kręcić, tak, żeby wyszło, że jesteście niewinni. – To było tak. Igła ubłagał Iwonę, żeby dała mu samochód. Pojechał po mnie i Marcina, potem do Łodzi, żeby zabrać Kurasia oraz Jarskiego – upił spory łyk kawy – Wszystko było dobrze do momentu, kiedy Krzysiek zobaczył coś – przewrócił oczami – co musi – podkreślił dobitnie – sfotografować, a Jarski musiał do toalety, więc się zatrzymaliśmy. Niepostrzeżenie Siurak – posłał mordercze spojrzenie w stronę Bartka – dobrał się do kierownicy i cholera nie chciała puścić. W tej całej jego dzikiej euforii pojechał w przeciwnym kierunku. GPS nam się popsuł, a Igła nie miał żadnej mapy. Chciałem zapytać o drogę, ale po co? – zapytał z wyrzutem -  Następną godzinę… powtórzę godzinę błąkaliśmy się po lasach, aż w końcu dobrnęliśmy do Spały -  powiedział Michał, nie ukrywając  złości na chłopców i ich zachcianki.
- Nie moja wiana. Dobrze wiesz, że Dominika nie dałaby mi żyć, gdyby dowiedziała się, że czegoś nie uwieczniłem – dodał na swoją obronę Krzysztof. – Jakby ten tu – pokazał palcem na Bartka – nie dorwałby się do steru, to wszystko byłoby dobrze – Krzysiek dąsał się jak małe dziecko. Spojrzałam na Andrea i oboje się zaśmialiśmy.
- To ile kilometrów zrobiliście? – dopytywał Włoch.
- Około pięciuset – wymamrotał przez zaciśnięte zęby Marcin – A oni – pokazał na kolegów – nie dali mi się załatwić. Mówili, że numer dwa to zdecydowanie za ciężka artyleria, dlatego już nie mogłem wytrzymać – marudził wielkolud.
Reszta przedpołudnia minęła mi na wysłuchiwaniu coraz to nowszych wymówek siatkarzy, ale nie zwracałam na nich uwagi, ponieważ moje myśli zajmowało co innego. A mianowicie, wcześniejsze słowa trenera. Kiedy tu przyjechałam byłam święcie przekonana, że moim zadaniem jest przeprowadzanie wywiadów i jak to ujął Damian… ach tak: „Odwiedzać w kosmos wyjebane miejsca.”
Zrzucono na mnie jednak bombę największego kalibru.
Jakim cudem mam zapanować nad tym motłochem i ich zachciankami. Do tego, nie przypominałam sobie, żeby Artur mi o tym wspominał. No nic, najwyżej do niego zadzwonię.
- Przepraszam was na chwilkę – powiedziałam i udałam się na zewnątrz. Po pięciu długich sygnałach usłyszałam głos Artura.
- Co tam?
- Czemu  mi nie powiedziałeś, że mam zajmować się siatkarzami? – wypaliłam, nie kryjąc  złości w moim głosie.
- Tylko tak, ten ich trener zgodził się płacić za to wszystko. Wiesz mamy kryzys – westchnął. Kłamca, to PZPS wszystko opłaca. Mogłabym przysiąść, że właśnie ogląda swoje paznokcie.
- Przecież nie mam…
- Nie oszukuj mnie, dobrze wiem o twoim letnim kursie z zarządzania – uprzedził mnie. Skurwysyn.
-  Artur nie bądź cham… - poczułam, że muszę zapalić.
- Wiesz zawsze możesz się ugiąć… - specjalnie przeciągał sylaby, tylko po to, żeby mnie zirytować.
- Pieprz się  -warknęłam.
- Może później skarbie – powiedział, po czym usłyszałam dźwięk sygnalizujący skończone połączenie. A to cipa jebana pomyślałam i skierowałam swoje kroki z powrotem do stołówki.

~~
Kolejna notka :P. Mam nadzieję, iż da się czytać moje wypociny  :). Byłabym wdzięczna za komentarz, czy coś, żeby wiedzieć, czy wam się podoba, czy nie :). I mam nadzieję, że nie przeszkadza, wam, że Iza troszeczkę klnie :) 
Buźki ;* 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz