czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział XXVII

Leżałam pod kołdrą beznamiętnie wpatrując się w biały sufit. Za oknem szalało, nie wiedziałam jak bardzo, bo bałam się wyjrzeć, ale same odgłosy mi wystarczały. Co rusz trzaskało, a wiatr dudnił o dach ośrodku. Wszystko to sprawiało, że po plecach przechodziły mi nieprzyjemne ciarki i miałam zbyt dużą potrzebą, żeby mnie ktoś przytulił i uspokoił. Zwyczajnie był. 

Nawet jako małe dziecko bałam się burzy. I wtedy pomagała mi mama, a potem Damian, tylko teraz nie mam ich koło siebie, a jedynie siatkarzy. Mogę się założyć, że Kurek z chęcią by się zaoferował, ale ja nie byłam fanką tego pomysłu, szczególnie po tym czymś wcześniej. Ale wracając do burzy mama kiedyś zaprowadziła mnie do psychologa… Nie podziałało. W sumie od tamtych wizyt jest tylko gorzej.

- Iza – pani psycholog była kościstą podstarzałą damulką – wiesz, czemu tutaj jesteś? – miałam wtedy tylko pięć lat. 

Skąd do cholery miałam to wiedzieć? Przecież, nie miałam pojęcia jak jeździć na rowerze bez pomocniczych kółek, a zawiązywanie butów było dla mnie czarną magią. Dlaczego, więc pani psycholog pytała się czemu za każdym razem, gdy usłyszę piorun, albo zobaczę błyskawicę chcę mi się płakać i omal co nie mdleję. Pokręciłam głową, a moje dwie kitki zawirowały w powietrzu. Pani Krosno zapisała coś w swoim beżowym notatniku. Rozejrzałam się po pomieszczeniu.

Było przytulne, domowe. W kominku trzaskało palące się drewno, a za dużym oknem padał śnieg. W ogóle nie podobało mi się to, że musiałam gadać z tą paniusią. Wolałam bawić się z innymi dzieciakami, ale co mama powie, córeczka musi wykonać.

- O czym myślisz, kiedy słyszysz piorun? – spojrzała na mnie znad swoich drucianych okularów. 



- Mogę sobie iść? – zaczęłam skubać kolorowe grube rajstopy. 



- Nie… najpierw porozmawiamy – westchnęła kobieta.



- Nie wiem… no… zwyczajnie się boję – wymamrotałam. 



- Zwyczajnie małe dziewczynki nie mdleją na dźwięk pioruna… 



- Może ja nie jestem zwyczajną dziewczynką – miałam ochotę pokazać jej mój różowy język. 



- Posłuchaj. Wiem, że nie chcesz tu być. Ale wizyty skończą się szybciej, jeśli będziemy współpracować – wymachiwała swoim wiecznym piórem. Te słowa poskutkowały i udało się nam dojść do jako takiego porozumienia.

 „Sielanka” trwała jednak to pewnego marcowego popołudnia. Pani Krosno wymyśliła sobie terapię szokową. Była zmęczona moją niemocą. Ale znowu jaką moc może posiadać pięciolatka?

- Puszczę Ci teraz pewną płytę – poinformowała, a ja mocniej ścisnęłam różową miłą w dotyku poduszkę.

Kazała mi położyć się na kozetce i zwyczajnie się odprężyć. Z trudem wykonałam polecenie. W gardle miałam jedną wielką gulę, której nie mogłam przełknąć.

Z gramofonu popłynęły typowe odgłosy towarzyszące deszczu. Ale potem usłyszałam grzmot. Drugi, Trzeci. Czwarty. Trzask. Trzask. Trzask.

Wróciły wspomnienia z lipcowej nocy. Miałam może ze trzy latka. Obudził mnie ryk silnika. Wygramoliłam się z łóżka i wyjrzałam przez okno. Szalała burza, ale wtedy się jeszcze nie bałam.

- Marcin! – matka była tylko w bawełnianym szlafroku. Wiatr rozwiewał jej blond włosy w każdą możliwą stronę. Kurczowo trzymała się skąpego odzienia. – Nie odjeżdżaj! – mama stanęła naprzeciwko motoru.



- Spierdalaj! Nie chcę tego dziecka! – nawet jako trzylatka domyśliłam się, że chodzi o mnie. 



- Ona jest twoją córką! – mama wymachiwała rękami w kierunku tego całego Marcina. Wcześniej go nie widziałam. Tak samo jak nie widziałam mojego taty. 



- Gówno mnie to obchodzi – warknął. Ryk silnika. Trzask pioruna. – Nie mam zamiaru wychowywać i płacić na tego bachora! – oczy mi się zaszkliły.



- Marcin! – matka złapała za koło motoru. Chciała uniemożliwić Marcinowi ucieczkę. Mężczyzna zszedł z pojazdu i potrząsnął mamą jak szmacianą lalką. 



- Słuchaj kurwo! Skąd mam wiedzieć z iloma się pieprzyłaś!



- Z nikim się nie pieprzyłam! – złapała za jego czarną skórzaną kurtkę. Uderzył ją w twarz. Trzask. opadła w błoto. Trzask. Marcin odjechał na swoim motorze z rykiem silnika. Trzask. Matka płakała, a podwórko było coraz bardziej błotniste. Brama skrzypiała, a drzewa kładły się po sobie.

To był jedyny raz kiedy widziałam jak moja silna mama płakała i to w dodatku przez jakiegoś faceta.
Trzask. Trzask. Trzask. Światło błyskawic oślepiło mnie, a z rąk wypuściłam pluszowego różowego króliczka. Opadłam na drewnianą podłogę i szlochałam…

Po tej wizycie nigdy więcej nie wróciłam do pani Krosno. A wspomnienia wracały ze zdwojoną mocą, gulą w gardle i bólem w piersiach.


- Mamo – zaszlochałam. Tak samo jak dwadzieścia dwa lata temu. – Nie wiem co zrobię jeśli coś Ci się stanie – wymamrotałam. Trzask. Zakryłam głowę białą kołdrą. Próbowałam uspokoić przyspieszony oddech, ale każdy kolejny wdech był coraz trudniejszy. W kącikach oczu zaczęły zbierać się niebezpieczne duże ilości łez. Trzask. Trzask. Trzask. Tylko to słyszałam. Trzask. Trzask. Trzask. 

~~*~~

I jak? Taka tam retrospekcja się wplotła, wiecie tak sama z siebie ;P. Wiem, że dłuuuugo mnie nie było i za to serdecznie przepraszam, ale nie miałam czasu i weny :P. Teraz rozdziały będą pojawiać się raz na tydzień. W soboty. Mam nadzieję, że będzie OK i że rozdział też się spodobał. 
Pozdrawiam i zachęcam do komentowania. 
Buźki ;*