Leżałam pod kołdrą beznamiętnie
wpatrując się w biały sufit. Za oknem szalało, nie wiedziałam jak bardzo, bo bałam się wyjrzeć, ale same
odgłosy mi wystarczały. Co rusz trzaskało, a wiatr dudnił o dach ośrodku. Wszystko to sprawiało, że po plecach przechodziły mi nieprzyjemne ciarki i miałam zbyt dużą potrzebą, żeby mnie ktoś przytulił i uspokoił. Zwyczajnie był.
Nawet jako małe dziecko bałam się burzy. I wtedy pomagała mi mama, a potem Damian, tylko teraz nie mam ich koło siebie, a jedynie siatkarzy. Mogę się założyć, że Kurek z chęcią by się zaoferował, ale ja nie byłam fanką tego pomysłu, szczególnie po tym czymś wcześniej. Ale wracając do burzy mama kiedyś
zaprowadziła mnie do psychologa… Nie podziałało. W sumie od tamtych wizyt jest
tylko gorzej.
- Iza – pani psycholog była kościstą podstarzałą damulką – wiesz, czemu
tutaj jesteś? – miałam wtedy tylko pięć lat.
Skąd do cholery miałam to
wiedzieć? Przecież, nie miałam pojęcia jak jeździć na rowerze bez pomocniczych
kółek, a zawiązywanie butów było dla mnie czarną magią. Dlaczego, więc pani
psycholog pytała się czemu za każdym razem, gdy usłyszę piorun, albo zobaczę
błyskawicę chcę mi się płakać i omal co nie mdleję. Pokręciłam głową, a moje
dwie kitki zawirowały w powietrzu. Pani Krosno zapisała coś w swoim beżowym
notatniku. Rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Było przytulne, domowe. W kominku trzaskało palące się drewno, a za dużym
oknem padał śnieg. W ogóle nie podobało mi się to, że musiałam gadać z tą
paniusią. Wolałam bawić się z innymi dzieciakami, ale co mama powie, córeczka
musi wykonać.
- O czym myślisz, kiedy słyszysz piorun? – spojrzała na mnie znad
swoich drucianych okularów.
- Mogę sobie iść? – zaczęłam skubać kolorowe grube rajstopy.
- Nie… najpierw porozmawiamy – westchnęła kobieta.
- Nie wiem… no… zwyczajnie się boję – wymamrotałam.
- Zwyczajnie małe dziewczynki nie mdleją na dźwięk pioruna…
- Może ja nie jestem zwyczajną dziewczynką – miałam ochotę pokazać jej mój
różowy język.
- Posłuchaj. Wiem, że nie chcesz tu być. Ale wizyty skończą się szybciej, jeśli
będziemy współpracować – wymachiwała swoim wiecznym piórem. Te słowa
poskutkowały i udało się nam dojść do jako takiego porozumienia.
„Sielanka” trwała jednak to
pewnego marcowego popołudnia. Pani Krosno wymyśliła sobie terapię szokową. Była
zmęczona moją niemocą. Ale znowu jaką moc może posiadać pięciolatka?
- Puszczę Ci teraz pewną płytę – poinformowała, a ja mocniej ścisnęłam
różową miłą w dotyku poduszkę.
Kazała mi położyć się na kozetce i zwyczajnie się odprężyć. Z trudem
wykonałam polecenie. W gardle miałam jedną wielką gulę, której nie mogłam
przełknąć.
Z gramofonu popłynęły typowe odgłosy towarzyszące deszczu. Ale potem
usłyszałam grzmot. Drugi, Trzeci. Czwarty. Trzask. Trzask. Trzask.
Wróciły wspomnienia z lipcowej nocy. Miałam może ze trzy latka. Obudził
mnie ryk silnika. Wygramoliłam się z łóżka i wyjrzałam przez okno. Szalała
burza, ale wtedy się jeszcze nie bałam.
- Marcin! – matka była tylko w bawełnianym szlafroku. Wiatr rozwiewał
jej blond włosy w każdą możliwą stronę. Kurczowo trzymała się skąpego odzienia.
– Nie odjeżdżaj! – mama stanęła naprzeciwko motoru.
- Spierdalaj! Nie chcę tego dziecka! – nawet jako trzylatka domyśliłam się, że
chodzi o mnie.
- Ona jest twoją córką! – mama wymachiwała rękami w kierunku tego całego
Marcina. Wcześniej go nie widziałam. Tak samo jak nie widziałam mojego taty.
- Gówno mnie to obchodzi – warknął. Ryk silnika. Trzask pioruna. – Nie mam
zamiaru wychowywać i płacić na tego bachora! – oczy mi się zaszkliły.
- Marcin! – matka złapała za koło motoru. Chciała uniemożliwić Marcinowi
ucieczkę. Mężczyzna zszedł z pojazdu i potrząsnął mamą jak szmacianą lalką.
- Słuchaj kurwo! Skąd mam wiedzieć z iloma się pieprzyłaś!
- Z nikim się nie pieprzyłam! – złapała za jego czarną skórzaną kurtkę. Uderzył
ją w twarz. Trzask. opadła w błoto. Trzask. Marcin odjechał na swoim motorze z
rykiem silnika. Trzask. Matka płakała, a podwórko było coraz bardziej
błotniste. Brama skrzypiała, a drzewa kładły się po sobie.
To był jedyny raz kiedy widziałam jak moja silna mama płakała i to w
dodatku przez jakiegoś faceta.
Trzask. Trzask. Trzask. Światło błyskawic oślepiło mnie, a z rąk wypuściłam
pluszowego różowego króliczka. Opadłam na drewnianą podłogę i szlochałam…
Po tej wizycie nigdy więcej nie wróciłam do pani Krosno. A wspomnienia
wracały ze zdwojoną mocą, gulą w gardle i bólem w piersiach.
- Mamo – zaszlochałam. Tak samo
jak dwadzieścia dwa lata temu. – Nie wiem co zrobię jeśli coś Ci się stanie –
wymamrotałam. Trzask. Zakryłam głowę białą kołdrą. Próbowałam uspokoić przyspieszony oddech, ale każdy kolejny wdech był coraz trudniejszy. W kącikach oczu zaczęły zbierać się niebezpieczne duże ilości łez. Trzask. Trzask. Trzask. Tylko to słyszałam. Trzask. Trzask. Trzask.
~~*~~
I jak? Taka tam retrospekcja się wplotła, wiecie tak sama z siebie ;P. Wiem, że dłuuuugo mnie nie było i za to serdecznie przepraszam, ale nie miałam czasu i weny :P. Teraz rozdziały będą pojawiać się raz na tydzień. W soboty. Mam nadzieję, że będzie OK i że rozdział też się spodobał.
Pozdrawiam i zachęcam do komentowania.
Buźki ;*