wtorek, 22 października 2013

Rozdział XXVI


Maszerując w poszukiwaniach pokoju chłopaków, zdałam sobie sprawę, że nigdy tam nie byłam. Do tego Bartek wodził za mną wzrokiem, jak skarcony szczeniaczek, co wcale, a wcale nie pomagało w zapomnieniu o tym co się wydarzyło. Poprawka. Co się, prawie wydarzyło, a każdy wie, nawet paroletnie dziecko zdaje sobie sprawę z tego, że owe prawie, robi wielką różnicę.  

Również doszłam do wniosku, że brak mojej osoby w pokoju libero i rozgrywającego jest bardzo dziwny bo przecież oni cały czas wchodzą do mnie. Szczególnie Krzysztof. Jest strasznie nachalny, a zwłaszcza jeśli chodzi o książkę, ale to i tak lepiej niż Bartek. Ugh... Muszę przestać zawracać sobie nim głowę, pomyślałam, kiedy z impetem wparowałam do pokoju Ignaczaka i Żygadło, a Kurek wpadł na mnie z głuchym trzaskiem, co wcale nie pozwalało mi o nim zapomnieć. 

- Ale wy tu macie burdel – zaśmiałam się i zlustrowałam pokój chłopaków. I żeby opisać stan w jakim znajdowało się pomieszczenie wystarczyły dwa słowa. A mianowicie: Sodoma i Gomora.  

W odróżnieniu do chłopców, ja miałam pewne obawy przed siadaniem na podłodze. Zrzuciłam, więc brudne rzeczy z jednego z łóżek i usiadłam na nim z przerażeniem wymalowanym na twarzy i jego przyczyną wcale nie była burza i zdecydowanie za duża bliskość Bartkowego ciała. W ogóle.



- Ale i tak nas kochasz – Krzysiek dosiadł się do mnie i objął mnie ramieniem, a ja nie miałam nawet siły, żeby ową kończynę libero strącić. I tak, było to spowodowane piorunami, trzaskającymi sobie za oknem.



- Wmawiajcie sobie – z kłębka zwiniętej pościeli wyłowiłam poduszkę i walnęłam go w twarz. Tą poduszką, rzecz jasna. I był to bardzo duży błąd. Taki z wielkich liter z pogrubioną czcionką. Bo libero oddał mi ze zdwojoną siłą i w dużej mierze przyczynił się do popsucia mojej kiteczki. A pomogli mu w tym Kurek, Winiarski, Żygadło, Kuba, Zbyszek, Marcin i Kubiak. I jak ja mam wygrać? Ja się pytam i odpowiedzi szukam. 



 - Poddajesz się? – Bartek zaśmiał się wprost do mojego ucha, a jego ciepły oddech przyjemnie drażnił moją skórę. I nie jestem pewna, czy pytał o sytuację zaistniałą w moim pokoju, czy może tą teraźniejszą. Chociaż ta obecna, bardziej była mu w smak, bo to on przygniatał mnie swoim siatkarskim cielskiem.  



- A w życiu – zawołałam, bo przecież to nie leży w mojej naturze, żeby biegać z białą flagą, i uderzyłam go poduszką w tę jego wielką głowę. Tak oto, z niezręcznej sytuacji i Kurkiem w roli głównej znalazłam się w środku zażartej bitwy na poduszki i wszystko, to co znajduje się w zasięgu naszych rąk. I według mnie, było to całkowicie nie fair, bazując na tym, że ręce chłopaków są o wiele, ale to wiele za duże. 

Bitwa pewnie, trwałaby w najlepsze, ale ku mojej wielkiej radości, zaraz miało być śniadanie. Cieszyłam się z dwu bardzo znacznych powodów. Po pierwsze, w moim brzuchu porządnie burczało. A powodem drugim było to, że przegrywałam z kretesem. 

Jednak to, co liczyło się naprawdę, to fakt, że chłopakom udało się odgonić moje myśli od burzy, która szalała za oknami i o tym czymś z Bartkiem, bo nie mam pojęcia co to było. I o zgrozo! Chyba pierwszy raz byłam im za coś wdzięczna.

- Dobra tylko powoli… - co chwila przypominałam chłopakom i kurczowo trzymałam się ściany oraz ramienia Krzyśka. Jak już wspomniałam wcześniej, albo domyśleliście się sami, z powodu burzy zgasły światła. Byliśmy zdani jedynie na nasze komórki, a schody jak na złość nie chciały się skończyć. 



- Jeśli będziemy szli wolniej to się zatrzymamy – gdzieś u góry schodów zazgrzytał zębami, poirytowany Zbyszek. To on zamykał naszą wycieczkę i nadal się dąsał, za te bokserki. 



- Daj mi spokój. To nie ty masz na sobie dziesięciocentymetrowe szpilki – warknęłam w odpowiedzi. Omal nie spadłam, ale Bartek złapał mnie za łokieć i zmuszona byłam skorzystać z jego asysty. 

Wspólnymi siłami siatkarze zaprowadzili mnie na stołówkę. Był to długotrwały i mozolny proces, bo na każdym stopniu, nalegałam na postój. Godzili się na to, myśląc, że dostaną ode mnie Nutellę na śniadanie. Naiwni.

- To co mamy na śniadanko? – Kurek zacierał ręce i co chwila oblizywał wargi. 



- Ja się chyba zdecyduję...



- Na Nutellę? – zapytał z nadzieją w głosie Bartek, przerywając mi tym samym, moje dumania. 



- Nie – prychnęłam na bruneta. – Chyba na Musli z jogurtem naturalnym… - powiedziałam w końcu po długim namyśle. 



- A może rogalik z dżemem, Nutellą, masłem orzechowym – wyliczał na palcach rozmarzony Bartek.  Zaśmiałam się tylko i pokręciłam głową. – Ej… no proszę… - posłał mi spojrzenie zbitego psiaka, bardzo podobne do tego, co po naszym incydencie. Nie. Prawie incydencie. 



- Nie… przecież musicie dbać o linię – dźgnęłam go w brzuch i trzeba przyznać, że to całkiem, całkiem umięśniony brzuch. 



- Chyba sama wrócisz do pokoju – założył ręce na piersi. 



- No dobra… - powiedziałam, a uradowany Bartek zaklaskał w duże dłonie i zawiadomił o mojej kapitulacji kolegów z drużyny . Oczywiście tak, żeby Andrea ich nie usłyszał.

- Ale miałaś się podzielić – zaczął narzekać Krzysiek, kiedy zdał sobie sprawę, że w moim planie, było pożreć zwartość mojego talerza, a ich zostawić ze zdrową żywnością.   



- Tego nie powiedziałam – wgryzłam się w rogala z dżemem morelowym. 



- Ja się tak nie bawię – zawył Michał Winiarki. 



- No właśnie – przytaknął Marcin, a Kuba, Bartek i Łukasz potwierdzili skinieniami głowy. 



- Dajcie spokój – napiłam się kawy. Chłopcy jeszcze trochę marudzili, ale kiedy brzuchy siatkarzy zgodnie domagały się pożywienie, zaczęli jeść siadanie, oczywiście co rusz posyłając mi wymowne spojrzenie.


- Uwaga! – krzyknął Andrea, a wszystkie głowy odwróciły się w stronę Anastasiego. – Z powodu burzy i wiadomego braku prądu trening został odwołany – dało się słyszeć wesołe okrzyki sportowców – ale – śmiechy ustąpiły – jeśli prąd zostanie włączony, trening się odpędzie – siatkarze zaczęli psioczyć pod nosem.Też mi sportowcy, prychnęłam w duchu – A teraz możecie się rozjeść do swoich pokoi – na tym skończyło się przemówienie, a trener wrócił do pałaszowania kanek z Nutellą. Widać, że nie daję dobrego przykładu swoim podopiecznym. 
~~
Hejooooooooo! Jak tam rozdział? I jak tam życie mija. Bo ja np. tęsknie za weekendem :c
A wy?
Odpowiedzi w komentarzach ;)
Buźki ;*

2 komentarze:

  1. Fantastyczny rozdział :)
    Czekam na więcej :D

    Pozdrawiam,
    MalinowaSłodycz :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie zapraszam na kolejny http://volleyball-is-my-word.blogspot.com/ :)

      Pozdrawiam,
      MalinowaSłodycz :*

      Usuń