- W ogóle się nie wyspałem – marudził Bartek, a ja zachodziłam w głowę, czy ten uchaty wielkolud się kiedykolwiek zamyka. Razem ze mną przy stoliku siedział stały skład. Nadal było mi to nie w smak, szczególnie po ich wybrykach z wczorajszej nocy.
Wiedziałam , jednak, że ich głupota jest nieuleczalna i wmawiałam sobie, że jakoś dam radę.
Wiedziałam , jednak, że ich głupota jest nieuleczalna i wmawiałam sobie, że jakoś dam radę.
- Ciekawe czemu? – ugryzłam kanapkę, którą wcześniej wysmarowałam sporą warstwą Nutelli. Chłopcy patrzyli na mnie, jakbym co najmniej przejechała im jakiegoś kota, czy Bóg jedyny wie, co. Do tego nie pomagał fakt, że wlepiali we mnie swe ślepia z zazdrością, wręcz tryskającą z ich oczu. A może to były łzy?
– Nie wiesz? – zapytałam z niedowierzaniem. A Bartek zaprzeczył i kontynuował wiercenie dziury w moim śniadaniu. – Może dlatego, że wczoraj wyszliście –
omiotłam siatkarzy wściekłym spojrzeniem – po pierwszej w nocy?
- Nie, to nie, to – zaśmiał się Bartek i zrobił naprawdę dużego łyka swojej kawy. I w tym momencie to ja czułam niepohamowaną zazdrość. Nie muszę chyba tłumaczyć, że mojej zostało tylko na
jeden łyk. I to wcale nie taki duży. Wiedziałam jednak, że jeśli pójdę po drugą, to bez żadnych skrupułów wpieprzą mi moją Nutellę.
– Chcesz nasze kawy?
– Bartek pomachał mi kubkiem przed nosem.
- Nie – będę silna, powtarzałam sobie w duchu. I omal nie uczyniłam, tych słów, swoją spalską mantrą.
- Jesteś pewna? – Michał sugestywnie podstawił mi kubek, z parującym napojem. Pokręciłam głową, chociaż wątpię, że było to bardzo przekonujące z mojej strony, bo po chwili dodał:
– Jeszcze nie słodziłem – specjalnie przeciągał sylaby, bo chyba się już nauczyli, że działa to na mnie, jak czerwona płachta na byka.
- Nie - odpowiedziałam i posłałam Michałowi promienny uśmiech.
- Nie jesteś pewna? – uradowany Bartek wyciągnął rękę w stronę moich kanapek, za co oberwał po dłoni. Syknął i złapał się za obolałe miejsce.
- Jestem pewna, że nie dostaniecie tych kanapek – warknęłam i zabrałam talerz, a razem z nim całej moje jestestwo. Byle jak najdalej od tych pożeraczy słodkości.
Po wnikliwym przestudiowaniu miejsc zajętych, przez inne osobniki podobne do chłopaków, z westchnieniem dosiadłam się do sztabu medycznego.
- Co tam? – posłałam im uśmiech, który w założeniu, miał być od ucha, do ucha, ale patrząc na miny mężczyzn wyszło mi dość marnie.
- Chłopcy dają w kość? – jak jeden mąż zaśmiali się w głos, posyłając sobie przy tym porozumiewawcze spojrzenia.
- Dobierają się do Nutelli – powiedziała, a oni pokiwali ze zrozumieniem. Czyżby oni też przez to przechodzili? Co to ma być? Jakiś cholerny obrzęd inicjacji? Myślałam, ale w końcu posłałam siatkarzom pogardliwe spojrzenie i dodałam:
– Popilnujcie? Muszę
jeszcze kawy – za odpowiedź twierdzącą, wzięłam ich szczere uśmiechy. Znaczy miałam wielką nadzieję, że są szczere. Do stołu wróciłam z trzema kubkami gorącego napoju.
Wybałuszyli oczy, no tak emocji to oni kryć nie umieją.
- Mam swoje potrzeby – powiedziałam, a potem w względnym spokoju dokończyłam śniadanie.
Przez ten krótki czas doszłam do wniosku, że siedzenie ze sztabem medycznym nie jest wcale takie złe. Bo
na przykład, nikt nie zagląda mi do talerzyka, nie szantażuje kawą. Ogólnie są mili i względnie normalni. Istna sielanka. Po prostu żyć, nie umierać.
- Nie lubisz już nas? – zawył Krzysiek. Czekał na mnie pod
drzwiami do mojego pokoju. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami i ominęłam siatkarza, bo chciałam otworzyć sobie drzwi. Tak po ostatnim incydencie je zamykam. Wiecie jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony.
– Czemu? – dopytywał się, a ja weszłam do środka, jak to miał w zwyczaju libero podążał za mną, niczym wierny Golden Retriever.
- Takie życie – powiedziałam i poszłam umyć zęby. Krzysiek w chyba odruchu wrodzonym, albo nabytym w jakiś dziwny i magiczny sposób, o którym w życiu nie chciałabym się dowiedzieć, dopadł do mojego laptopa.
- Gdzie jest dalej? - zapewne jeździł wzrokiem po dokumencie w Wordzie z nadzieją, że może coś zgubił i tak naprawę napisałam wszystko. Taki chuj Krzysiu, chciałam krzyknąć, ale ostatecznie wybrałam inną wersję, tego jakże urokliwego polskiego zwrotu:
- Nie ma – wybełkotałam, a dopiero, potem wyplułam pastę.
- Kłamiesz – założył ręce na piersi, jakby próbował mi coś udowodnić. Tylko powtórzę, wiecie tak dla jasności: Taki chuj Krzysiu.
- Nie prawda – powiedziałam , gdy wyplułam płyn do płukania i wytarłam twarz ręcznikiem. – Nie mam weny - wyżaliłam się siatkarzowi.
- A czego Ci potrzeba? – Wódki… pomyślałam i szybko stwierdziłam, że tego Krzysiek się nie dowie. Wzruszyłam więc ramionami. – Daj spokój, każdy artysta ma swoją muzę. - Alkohol... przypomniał mi jakiś zrzędliwy głosik w głowie. I trochę się przeraziłam, bo tak na zdrowy rozum, to ich w głowie słyszeć nie powinnam. A może to wina siatkarzy, pomyślałam. Tak to na sto procent ich wina, zgodziłam się sama ze sobą.
- Najwidoczniej ja swojej nie posiadam - skwitowałam bo przecież jakoś musiałam.
- E tam. Zaraz zawołam Bartka i Ci za pozuje nagi z piłką…- zaproponował i poruszył charakterystycznie brwiami.
- Krzysia pojebało? – wybałuszyłam oczy ze zdziwienia i przerażenia, że libero proponuje mi takie rzeczy. W sumie to jakby bawił się w alfonsa... Szybko jednak porzuciłam tę myśl, zbyt wystraszona tym, że gdzieś tam, w czeluściach COS-u czai się Aneta.
- O co Ci chodzi? - dopytywał siatkarz. Czy on udaje, czy tak naprawdę?
- Nie chcę oglądać nagiego Kurka… - aż mną potrząsnęło z obrzydzenia i podziękowałam Bogu, że moja wyobraźnia wyjechała sobie do Timbuktu.
- To Bartmana? - zaproponował. Nie, on to, chyba jakiś leków zapomniał rano zażyć i teraz ma takie dzikie pomysły. Innego wyjścia nie widzę.
- Nie…
- Jarski?
- Coraz głupsze masz pomysły… - otworzyłam mu drzwi w nadziei, iż może sobie pójdzie. Krzysiu jednak nie załapał aluzji, albo zwyczajnie mnie zignorował.
- Trzech naraz?
- Idź do psychiatry – teraz to ja zaproponowałam.
- Jesteś lesbą? - szepnął
- Nikomu nie powiem słowo harcerza – przysiągł z ręką na sercu.
- Nie jestem lesbą – pokręciłam głową. Krzysiek przytulił mnie, nie "przytulił" to złe określenie, on zakleszczył mnie w żelaznym uścisku i wnętrzności omal nie wyszły mi nosem. Dokładnie tak się
właśnie czułam.
właśnie czułam.
– A ty masz żonę – przypomniałam mu, kiedy zaczęłam walczyć o choćby odrobinkę powietrza.
- Powiem chłopakom! – krzyknął uradowany i wypuścił mnie ze swoich cholernie mocnych objęć.
- Myślą, że jestem lesbą? – a to ci dopiero.
- Zdaniem Zb9 jak do tej pory na żadnego nie poleciałaś, to tak.
- Kto? - ze zdziwienia zatrzepotałam rzęsami.
- Zbysiu Bartman – wyjaśnił mi łaskawie.
- To powiedz mu, że jestem wyjątkiem potwierdzającym regułę – zaśmiałam się. Wypchnęłam go za próg i z trzaskiem zatrzasnęłam za nim drzwi.
Kiedy upewniłam się, że Krzysiek sobie poszedł stanęłam przed lustrem i dogłębnie się sobie przyjrzałam Czy ja wyglądam jak lesba? Nie, odpowiedziałam sobie sama. Jestem
młodą, piękną hetero. I to z jakim noskiem. Zaśmiałam się w głos i wyszłam z
pokoju, przy czym zaczęłam swój mentalny trening bo za chwilę miałam stanąć twarzą w twarz z siatkarzami. Wspomniałam, że miałam robić z nimi wywiady? Jeśli nie, to teraz mówię.
Jak miałam w zwyczaju siedziałam sobie na trybunach i
przyglądałam się ćwiczeniom chłopców. Nie potrafiłabym nazwać ani jednego z tych piekielnych trenerskich wymysłów, ale przyjemnie się na nich patrzy, kiedy prężą te swoje muskuły.
Do tego trochę pisałam, i myślałam nad czekającymi na mnie wywiadami. Robiłam to, co każda normalna dziennikarka.
- Iza! – zawołał mnie Andrea. O! Będę mogła w końcu
przeprowadzić wywiad. Podeszłam do trenera.
- Tak? - dobiegłam do Włocha, przy czym starałam się unikać, chordy latających piłek. A to trudne, szczególnie kiedy lecą sobie coś ponad sto kilometrów na godzinę.
- Weź Zbyszka, ma teraz trochę wolnego – powiedział i zamachał ręką na bruneta, który w mgnieniu oka znalazł się przy moim boku.
- To jak tam? – posłał mi olśniewający uśmiech kiedy zasiedliśmy już gdzieś w czeluściach sali.
- To ja tu zadaje pytania – przypomniałam, a ten skwitował to, tylko głośnym śmiechem.
- To co tam masz? – długim, smukłym, palcem wskazał na teczkę.
- Moja słodka tajemnica – wprawdzie w teczce były materiały. Ale czy on to musi wiedzieć? Nie.
Przez następne pół godziny przechodziłam przez istną katorgę
ze Zbyszkiem, w roli głównej. Wcześniej nie miałam wyrobionego zdania o
Bartmanie. Może i męczył, ale każdy tutaj był w stanie to zrobić, samą swoją
obecnością.
Jak się okazuję Bartman odbiega od przykładowego eksponatu jakim może być Krzysiu. Denerwował mnie i to piekielnie.Wchodził w słowo. Przerywał. Marudził. Robił sprośne komentarze.
Wątpię, czy dziesięciu Bartków Kurków, potrafiłoby mi tyle kwi napsuć, co jeden Zbyszek Bartman. A to wyczyn niesamowity, tylko nie do końca przyjemny dla mojej pięknej, blond osoby.
Pod koniec wywiadu byłam w każdym możliwym procencie pewna, że oto siedzi przede mną moja następna ofiara. Bo przecież ja bez krwawej zemsty, to jak Igła bez kamery, albo Kurek bez Monte. Zwyczajnie niemożliwe.
~~
Hejo :D Co tam moje drogie czytelniczki? Jak się podobał rozdział? (Wiem, zmieniłam pytanie, ale sens ten sam ^^) Byłby wcześniej, ale czasu mało. Jednak nadrobiłam w długości notki, bo oto przeczytałyście 3 i trochę strony w Wordzie. Dla mnie to wyczyn ;) A dla was? Odpowiedzi w komentarzach ;) Mam chyba jakąś sklerozę, ale chciałabym przeprosić za wszystkie błędy. Mam nadzieję, że mi je jakoś wybaczycie, ale po dwóch polskich i niemieckim mój mózg odmawia jako takiej współpracy ;)
A i ostatnio sprytna Ja zauważyłam, że mam, aż trzech obserwatorów ^^ Dlatego z tego miejsca pragnę im serdecznie podziękować. Jesteście najlepsze (bo zakładam, że to są "one") :D
Buźki ;*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz