czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział XXVII

Leżałam pod kołdrą beznamiętnie wpatrując się w biały sufit. Za oknem szalało, nie wiedziałam jak bardzo, bo bałam się wyjrzeć, ale same odgłosy mi wystarczały. Co rusz trzaskało, a wiatr dudnił o dach ośrodku. Wszystko to sprawiało, że po plecach przechodziły mi nieprzyjemne ciarki i miałam zbyt dużą potrzebą, żeby mnie ktoś przytulił i uspokoił. Zwyczajnie był. 

Nawet jako małe dziecko bałam się burzy. I wtedy pomagała mi mama, a potem Damian, tylko teraz nie mam ich koło siebie, a jedynie siatkarzy. Mogę się założyć, że Kurek z chęcią by się zaoferował, ale ja nie byłam fanką tego pomysłu, szczególnie po tym czymś wcześniej. Ale wracając do burzy mama kiedyś zaprowadziła mnie do psychologa… Nie podziałało. W sumie od tamtych wizyt jest tylko gorzej.

- Iza – pani psycholog była kościstą podstarzałą damulką – wiesz, czemu tutaj jesteś? – miałam wtedy tylko pięć lat. 

Skąd do cholery miałam to wiedzieć? Przecież, nie miałam pojęcia jak jeździć na rowerze bez pomocniczych kółek, a zawiązywanie butów było dla mnie czarną magią. Dlaczego, więc pani psycholog pytała się czemu za każdym razem, gdy usłyszę piorun, albo zobaczę błyskawicę chcę mi się płakać i omal co nie mdleję. Pokręciłam głową, a moje dwie kitki zawirowały w powietrzu. Pani Krosno zapisała coś w swoim beżowym notatniku. Rozejrzałam się po pomieszczeniu.

Było przytulne, domowe. W kominku trzaskało palące się drewno, a za dużym oknem padał śnieg. W ogóle nie podobało mi się to, że musiałam gadać z tą paniusią. Wolałam bawić się z innymi dzieciakami, ale co mama powie, córeczka musi wykonać.

- O czym myślisz, kiedy słyszysz piorun? – spojrzała na mnie znad swoich drucianych okularów. 



- Mogę sobie iść? – zaczęłam skubać kolorowe grube rajstopy. 



- Nie… najpierw porozmawiamy – westchnęła kobieta.



- Nie wiem… no… zwyczajnie się boję – wymamrotałam. 



- Zwyczajnie małe dziewczynki nie mdleją na dźwięk pioruna… 



- Może ja nie jestem zwyczajną dziewczynką – miałam ochotę pokazać jej mój różowy język. 



- Posłuchaj. Wiem, że nie chcesz tu być. Ale wizyty skończą się szybciej, jeśli będziemy współpracować – wymachiwała swoim wiecznym piórem. Te słowa poskutkowały i udało się nam dojść do jako takiego porozumienia.

 „Sielanka” trwała jednak to pewnego marcowego popołudnia. Pani Krosno wymyśliła sobie terapię szokową. Była zmęczona moją niemocą. Ale znowu jaką moc może posiadać pięciolatka?

- Puszczę Ci teraz pewną płytę – poinformowała, a ja mocniej ścisnęłam różową miłą w dotyku poduszkę.

Kazała mi położyć się na kozetce i zwyczajnie się odprężyć. Z trudem wykonałam polecenie. W gardle miałam jedną wielką gulę, której nie mogłam przełknąć.

Z gramofonu popłynęły typowe odgłosy towarzyszące deszczu. Ale potem usłyszałam grzmot. Drugi, Trzeci. Czwarty. Trzask. Trzask. Trzask.

Wróciły wspomnienia z lipcowej nocy. Miałam może ze trzy latka. Obudził mnie ryk silnika. Wygramoliłam się z łóżka i wyjrzałam przez okno. Szalała burza, ale wtedy się jeszcze nie bałam.

- Marcin! – matka była tylko w bawełnianym szlafroku. Wiatr rozwiewał jej blond włosy w każdą możliwą stronę. Kurczowo trzymała się skąpego odzienia. – Nie odjeżdżaj! – mama stanęła naprzeciwko motoru.



- Spierdalaj! Nie chcę tego dziecka! – nawet jako trzylatka domyśliłam się, że chodzi o mnie. 



- Ona jest twoją córką! – mama wymachiwała rękami w kierunku tego całego Marcina. Wcześniej go nie widziałam. Tak samo jak nie widziałam mojego taty. 



- Gówno mnie to obchodzi – warknął. Ryk silnika. Trzask pioruna. – Nie mam zamiaru wychowywać i płacić na tego bachora! – oczy mi się zaszkliły.



- Marcin! – matka złapała za koło motoru. Chciała uniemożliwić Marcinowi ucieczkę. Mężczyzna zszedł z pojazdu i potrząsnął mamą jak szmacianą lalką. 



- Słuchaj kurwo! Skąd mam wiedzieć z iloma się pieprzyłaś!



- Z nikim się nie pieprzyłam! – złapała za jego czarną skórzaną kurtkę. Uderzył ją w twarz. Trzask. opadła w błoto. Trzask. Marcin odjechał na swoim motorze z rykiem silnika. Trzask. Matka płakała, a podwórko było coraz bardziej błotniste. Brama skrzypiała, a drzewa kładły się po sobie.

To był jedyny raz kiedy widziałam jak moja silna mama płakała i to w dodatku przez jakiegoś faceta.
Trzask. Trzask. Trzask. Światło błyskawic oślepiło mnie, a z rąk wypuściłam pluszowego różowego króliczka. Opadłam na drewnianą podłogę i szlochałam…

Po tej wizycie nigdy więcej nie wróciłam do pani Krosno. A wspomnienia wracały ze zdwojoną mocą, gulą w gardle i bólem w piersiach.


- Mamo – zaszlochałam. Tak samo jak dwadzieścia dwa lata temu. – Nie wiem co zrobię jeśli coś Ci się stanie – wymamrotałam. Trzask. Zakryłam głowę białą kołdrą. Próbowałam uspokoić przyspieszony oddech, ale każdy kolejny wdech był coraz trudniejszy. W kącikach oczu zaczęły zbierać się niebezpieczne duże ilości łez. Trzask. Trzask. Trzask. Tylko to słyszałam. Trzask. Trzask. Trzask. 

~~*~~

I jak? Taka tam retrospekcja się wplotła, wiecie tak sama z siebie ;P. Wiem, że dłuuuugo mnie nie było i za to serdecznie przepraszam, ale nie miałam czasu i weny :P. Teraz rozdziały będą pojawiać się raz na tydzień. W soboty. Mam nadzieję, że będzie OK i że rozdział też się spodobał. 
Pozdrawiam i zachęcam do komentowania. 
Buźki ;* 

wtorek, 22 października 2013

Rozdział XXVI


Maszerując w poszukiwaniach pokoju chłopaków, zdałam sobie sprawę, że nigdy tam nie byłam. Do tego Bartek wodził za mną wzrokiem, jak skarcony szczeniaczek, co wcale, a wcale nie pomagało w zapomnieniu o tym co się wydarzyło. Poprawka. Co się, prawie wydarzyło, a każdy wie, nawet paroletnie dziecko zdaje sobie sprawę z tego, że owe prawie, robi wielką różnicę.  

Również doszłam do wniosku, że brak mojej osoby w pokoju libero i rozgrywającego jest bardzo dziwny bo przecież oni cały czas wchodzą do mnie. Szczególnie Krzysztof. Jest strasznie nachalny, a zwłaszcza jeśli chodzi o książkę, ale to i tak lepiej niż Bartek. Ugh... Muszę przestać zawracać sobie nim głowę, pomyślałam, kiedy z impetem wparowałam do pokoju Ignaczaka i Żygadło, a Kurek wpadł na mnie z głuchym trzaskiem, co wcale nie pozwalało mi o nim zapomnieć. 

- Ale wy tu macie burdel – zaśmiałam się i zlustrowałam pokój chłopaków. I żeby opisać stan w jakim znajdowało się pomieszczenie wystarczyły dwa słowa. A mianowicie: Sodoma i Gomora.  

W odróżnieniu do chłopców, ja miałam pewne obawy przed siadaniem na podłodze. Zrzuciłam, więc brudne rzeczy z jednego z łóżek i usiadłam na nim z przerażeniem wymalowanym na twarzy i jego przyczyną wcale nie była burza i zdecydowanie za duża bliskość Bartkowego ciała. W ogóle.



- Ale i tak nas kochasz – Krzysiek dosiadł się do mnie i objął mnie ramieniem, a ja nie miałam nawet siły, żeby ową kończynę libero strącić. I tak, było to spowodowane piorunami, trzaskającymi sobie za oknem.



- Wmawiajcie sobie – z kłębka zwiniętej pościeli wyłowiłam poduszkę i walnęłam go w twarz. Tą poduszką, rzecz jasna. I był to bardzo duży błąd. Taki z wielkich liter z pogrubioną czcionką. Bo libero oddał mi ze zdwojoną siłą i w dużej mierze przyczynił się do popsucia mojej kiteczki. A pomogli mu w tym Kurek, Winiarski, Żygadło, Kuba, Zbyszek, Marcin i Kubiak. I jak ja mam wygrać? Ja się pytam i odpowiedzi szukam. 



 - Poddajesz się? – Bartek zaśmiał się wprost do mojego ucha, a jego ciepły oddech przyjemnie drażnił moją skórę. I nie jestem pewna, czy pytał o sytuację zaistniałą w moim pokoju, czy może tą teraźniejszą. Chociaż ta obecna, bardziej była mu w smak, bo to on przygniatał mnie swoim siatkarskim cielskiem.  



- A w życiu – zawołałam, bo przecież to nie leży w mojej naturze, żeby biegać z białą flagą, i uderzyłam go poduszką w tę jego wielką głowę. Tak oto, z niezręcznej sytuacji i Kurkiem w roli głównej znalazłam się w środku zażartej bitwy na poduszki i wszystko, to co znajduje się w zasięgu naszych rąk. I według mnie, było to całkowicie nie fair, bazując na tym, że ręce chłopaków są o wiele, ale to wiele za duże. 

Bitwa pewnie, trwałaby w najlepsze, ale ku mojej wielkiej radości, zaraz miało być śniadanie. Cieszyłam się z dwu bardzo znacznych powodów. Po pierwsze, w moim brzuchu porządnie burczało. A powodem drugim było to, że przegrywałam z kretesem. 

Jednak to, co liczyło się naprawdę, to fakt, że chłopakom udało się odgonić moje myśli od burzy, która szalała za oknami i o tym czymś z Bartkiem, bo nie mam pojęcia co to było. I o zgrozo! Chyba pierwszy raz byłam im za coś wdzięczna.

- Dobra tylko powoli… - co chwila przypominałam chłopakom i kurczowo trzymałam się ściany oraz ramienia Krzyśka. Jak już wspomniałam wcześniej, albo domyśleliście się sami, z powodu burzy zgasły światła. Byliśmy zdani jedynie na nasze komórki, a schody jak na złość nie chciały się skończyć. 



- Jeśli będziemy szli wolniej to się zatrzymamy – gdzieś u góry schodów zazgrzytał zębami, poirytowany Zbyszek. To on zamykał naszą wycieczkę i nadal się dąsał, za te bokserki. 



- Daj mi spokój. To nie ty masz na sobie dziesięciocentymetrowe szpilki – warknęłam w odpowiedzi. Omal nie spadłam, ale Bartek złapał mnie za łokieć i zmuszona byłam skorzystać z jego asysty. 

Wspólnymi siłami siatkarze zaprowadzili mnie na stołówkę. Był to długotrwały i mozolny proces, bo na każdym stopniu, nalegałam na postój. Godzili się na to, myśląc, że dostaną ode mnie Nutellę na śniadanie. Naiwni.

- To co mamy na śniadanko? – Kurek zacierał ręce i co chwila oblizywał wargi. 



- Ja się chyba zdecyduję...



- Na Nutellę? – zapytał z nadzieją w głosie Bartek, przerywając mi tym samym, moje dumania. 



- Nie – prychnęłam na bruneta. – Chyba na Musli z jogurtem naturalnym… - powiedziałam w końcu po długim namyśle. 



- A może rogalik z dżemem, Nutellą, masłem orzechowym – wyliczał na palcach rozmarzony Bartek.  Zaśmiałam się tylko i pokręciłam głową. – Ej… no proszę… - posłał mi spojrzenie zbitego psiaka, bardzo podobne do tego, co po naszym incydencie. Nie. Prawie incydencie. 



- Nie… przecież musicie dbać o linię – dźgnęłam go w brzuch i trzeba przyznać, że to całkiem, całkiem umięśniony brzuch. 



- Chyba sama wrócisz do pokoju – założył ręce na piersi. 



- No dobra… - powiedziałam, a uradowany Bartek zaklaskał w duże dłonie i zawiadomił o mojej kapitulacji kolegów z drużyny . Oczywiście tak, żeby Andrea ich nie usłyszał.

- Ale miałaś się podzielić – zaczął narzekać Krzysiek, kiedy zdał sobie sprawę, że w moim planie, było pożreć zwartość mojego talerza, a ich zostawić ze zdrową żywnością.   



- Tego nie powiedziałam – wgryzłam się w rogala z dżemem morelowym. 



- Ja się tak nie bawię – zawył Michał Winiarki. 



- No właśnie – przytaknął Marcin, a Kuba, Bartek i Łukasz potwierdzili skinieniami głowy. 



- Dajcie spokój – napiłam się kawy. Chłopcy jeszcze trochę marudzili, ale kiedy brzuchy siatkarzy zgodnie domagały się pożywienie, zaczęli jeść siadanie, oczywiście co rusz posyłając mi wymowne spojrzenie.


- Uwaga! – krzyknął Andrea, a wszystkie głowy odwróciły się w stronę Anastasiego. – Z powodu burzy i wiadomego braku prądu trening został odwołany – dało się słyszeć wesołe okrzyki sportowców – ale – śmiechy ustąpiły – jeśli prąd zostanie włączony, trening się odpędzie – siatkarze zaczęli psioczyć pod nosem.Też mi sportowcy, prychnęłam w duchu – A teraz możecie się rozjeść do swoich pokoi – na tym skończyło się przemówienie, a trener wrócił do pałaszowania kanek z Nutellą. Widać, że nie daję dobrego przykładu swoim podopiecznym. 
~~
Hejooooooooo! Jak tam rozdział? I jak tam życie mija. Bo ja np. tęsknie za weekendem :c
A wy?
Odpowiedzi w komentarzach ;)
Buźki ;*

piątek, 18 października 2013

Rozdział XXV


- Iza! – obudził mnie donośny, męski krzyk za drzwi. Warknęłam i z mordem w oczach spojrzałam na zegarek. Czarne wskazówki pokazywały, że właśnie jest 5:00. 

– Iza! Sikać! – krzyk za drzwi nie dawał za wygraną i ciągnął te swoje lamenty. Nawet nie musiałam zgadywać, że to jeden z siatkarzy. Bo przecież, który inny byłby w stanie coś takiego odwalić? Przewróciłam oczami i niechętnie zwlekłam się z wygodnego łóżka. Jakimś cudem nie zasnęłam w drodze do drzwi i udało mi się je otworzyć. Co było nie lada wyczynem, biorąc pod uwagę to, że czułam się jak zombie. Albo nawet gorzej.
- Nie masz swojej toalety Kuba? – zapytałam rudzielca, który teatralnie przebierał z nóżki na nóżkę. Siatkarz nie raczył zaszczyć mnie odpowiedzią, tylko bez zbędnych ceregieli wbiegł do łazienki, zatrzasnął drzwi i zaczął gwizdać jaką wesołą melodyjkę. 

Zamrugałam kilka razy i porządnie sobie westchnęłam. Podeszłam do okna i rozsunęłam beżowe zasłony. Miałam nadzieję, że światło poranka mnie trochę rozbudzi. Jednak żadnego światła nie było. Bo czarne, olbrzymie chmury ciężko wisiały na niebie. Będzie padać, pomyślałam zawiedziona, że dzisiaj sobie nie pobiegam. Wróciłam, więc do łóżka i zakopałam się w mięciutkiej pościeli. 

- Super masz te ręczniki – rozmarzył się siatkarz. Kuba przed chwilą skończył załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne i nie omieszkał mnie o tym poinformować głośnym westchnięciem. Po paru dniach przestałam reagować na ich zachwyty, co do moich ręczników. – Szkoda, że nie wiesz, gdzie twoja mama je kupiła – wyżalił się, tak jak mają w zwyczaju to robić.
- Jak skończyłeś to możesz iść…
- Nie… chyba zostanę – przerwał mi i bez żadnego skrępowania walnął się na materac. Szczerze, to do tego, też się przyzwyczaiłam. Siatkarze nie wiedzą, co to prywatność i przestrzeń osobista. Ale chyba nie mam prawa narzekać, bo przecież nie od nich lepsza. Taki rzeczy mam w głębokim poważaniu. Jestem przecież dziennikarką. I jakby nie patrzeć to trochę u siatkarzy myszkowałam... no dobra. Nie trochę, ale kto by się tam nimi przejmował?
- Czemu? – zapytałam i wtuliłam głowę w poduszkę.
- Kuraś ma problemy zdrowotne – zachichotał Kuba. Posłałam mu pytające spojrzenie. – Śmierdzi u nas – teatralnie zamachał ręką przed nosem. I chyba właśnie po raz pierwszy współczułam jakiemukolwiek siatkarzowi.
- Ja chcę spać…- wymamrotałam.
- To śpij – wzruszył ramionami.
- To wyjdź.
- To może zostanę - zaśmiał się. Spod czeluści kołdry wyłowił pilot i włączył telewizor.

Na Polsacie leciało właśnie „Wstawaj! Gramy!”. Siatkarz najwidoczniej nie potrafił się oprzeć i wył, bo śpiewaniem bym tego nie nazwała, razem z przeróżnymi wokalistami. Udawał, że gra na różnych instrumentach. Śmiał się, a co za tym wszystkim idzie, skutecznie przeszkadzał mi w ponownym zaśnięciu. 

- Zmieniasz kanał, albo wynocha – warknęłam, spod poduszki. Naprawdę myślałam, że wyjdzie sobie i będzie dręczył innych ludzi. O! Ja niemądra… Bo najwidoczniej moja osoba ma takiego pecha, że przyciąga takich jak on, niczym magnes. I wcale mi to w smak nie było. 

Kuba skwitował to głośnym śmiechem i przełączył na TVN. Na moje nieszczęście właśnie zaczynały się powtórki „Rozmowy w toku”. Pierdole to! Warknęłam w myślach, a może i na głos też. Zrzuciłam pościel i już miałam wyłączyć telewizor, kiedy usłyszałam głośne TRZASK. Na dworze rozbłysło się światło, a telewizor zgasł.

- Cholera! – warknęłam. Ja naprawdę nie lubiłam burzy.

Na zewnątrz rozpętało się istne piekło. Wiatr dął niemiłosiernie, gałęzie drzew kładły się po sobie, a liście furkotały. Co róż, trzaskał jakiś piorun, rozdzierając niebo. Deszcz lał obficie, tworząc, coraz to większe kałuże. Do tego dudnił zawzięcie o dach. Było głośno, ciemno i ogólnie nieprzyjemnie.

- Co jest? – Kuba w jednym, no może dwóch zwinnych ruchach, doskoczył do mnie i przytrzymał za trzęsące ramię. – Jesteś blada jak ściana – zaśmiał się, chociaż w tym śmiechu można było wyczuć, coś na rodzaj lekkiego strachu. Posłałam mu mordercze spojrzenie. Od razu przestał nerwowo rechotać. 

– Boisz się? - zapytał i było to pytanie całkiem na serio.
- Nie – skłamałam. Problem polegał na tym, że kiedy się boje za nic na świecie kłamanie mi nie wyjdzie. I Kuba to doskonale wyczuł, bo dodał:
- Dobra… ubierz się i pójdziemy posiedzieć do chłopaków. W kupie raźniej - znowu nerwowo zarechotał. 
- Idź dam sobie radę, a po za tym  nie musisz się do treningu przygotować? - zapytałam z nadzieją w głosie, że zostawi mnie samą.
- Żartujesz, w taką pogodę – wzdrygnął się. – Jak za piętnaście minut nie będzie Cie u Igły w pokoju, przyślę kogoś – rzucił na pożegnanie i sobie poszedł.

Nie będąc wstanie wyprostować włosów, musiałam je związać w ciasną kitkę. Po ciemku ubrałam się w ciemnogranatowe aladynki, białą bluzkę, a szyję owinęłam turkusową apaszką. Zrobiłam lekki makijaż i z nadzieją wyjrzałam przez okno. Całość oceniłam przy świetle mojego telefonu i stwierdziłam, że jak na zaistniałe warunki spisałam się na medal. 

Nagle usłyszałam głośne TRZASK. Świtało błyskawica oślepiło mnie i zdałam sobie sprawę, że jesteśmy w środku zadupia. A owym zadupiem jest las. My tu spłoniemy… pomyślałam i przełknęłam głośno ślinę.

- Hej? – ktoś złapał mnie za bark. Podskoczyłam jak oparzona. – Boisz się burzy? Choć Bartek Cię przytuli – zaśmiał się najwidoczniej Kurek. Bo kto inny mówiłby o sobie w trzeciej osobie? Siatkarz  zamkną mnie w uścisku swoich dużych ramion, a brodę oparł na braku.
- Aż tak bardzo się nie boję. Możesz puścić. Zaraz mnie udusisz… - powiedziałam.
- E tam! Kuba mnie przysłał, bo nie przyszłaś – delikatnie zaśmiał mi się wprost do ucha, a jego ciepły oddech przyjemnie łaskotał mnie w szyję.
- Puść… - wybełkotałam, ale pod wpływem ciepła Bartkowego ciała nie brzmiało to zbyt przekonująco. I Kurek to spokojnie wyczuł i ani myślał mnie puścić. Po chwili znowu błysnęło i głośno trzasnęło, a ja zatrzęsłam się jak liść na wietrze. Nie wiem, jakim cudem, ale Bartek zdołał mnie uspokoić, a potem obrócił w swoją stronę. Twarz miałam centralnie przed jego klatką piersiową. Siatkarz chwycił mnie za brodę i zmusił mnie, żebym spojrzała mu w oczy. Byłam zaskoczona błękitną barwą jego oczu, w których tańczyły sobie iskierki. Przez moment czekałam, aż coś powie, on jednak zawzięcie milczał i nadal wpatrywał mi się w oczy. W końcu przybliżył się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość. Byłam zbyt oszołomiona, żeby zareagować, ale wyręczyło mnie w tym, czyjś napad, sztucznego kaszlu. 

Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. 

- W niczym wam nie przeszkadzam? - zapytał Kuba, który wodził po nas ciekawym wzrokiem. 

- Nie - uprzedziłam Bartka. - W niczym nam nie przeszkadzasz - wypaliłam i nerwowo przeczesałam placami grzywkę. 

- Jak tam sobie chcesz – powiedział i wlepił oczy w Kurka. Na wszelki wypadek wbiłam Bartkowi ostre paznokcie w kciuk i chyba resztką sił powstrzymał się przed syknięciem z bólu. Ale najważniejsze było to, że zrozumiał moje intencje i zaprzeczył skinieniem głowy. 


- To chodzicie - Kuba pokazał na korytarz i po chwili zniknął w jego czeluściach. 

- Nic się nie wydarzyło - powiedziałam w połowie do Bartka, a w połowie sama do siebie. Bo przecież coś się niemal wydarzyło.

- Prawie...

- Prawie robi wielką różnicę - przerwałam siatkarzowi i szybko udałam się na poszukiwania pokoju Krzyśka i Łukasza.
~~~
Hejo ludkowie! Jak tam przed weekendem? Bo mi bardzo humorek dopisuje. A i bym zapomniała ;) Jak się wam podobał  rozdział? (Wiem, trzymam się tego schematu, oj trzymam ;) )
Buźki ;* 

poniedziałek, 14 października 2013

Rozdział XXIV

- Kto to zrobił? – Zbyszek potrząsnął bielizną. Spojrzał na mnie z pytaniem i rządzą mordu w oczach. Co zrobić, co zrobić? – Iza? Wiesz czyja to sprawka? – On się chyba naprawdę popłacze, pomyślałam i zrobiło mi się go żal.
- Nie wiem. Czemu tak sądzisz? – powiedziałam i założyłam ręce na piersiach.
- Bo nie było Ciebie na treningu – warknął i usłyszałam jak zgrzyta zębami. Oj! Oj! Czerwony alarm!
- Mam artykuły, wywiady i inne rzeczy do roboty, niż wywieszanie twojej bielizny na tablicy ogłoszeń – próbowałam się wymigać i jakby nie patrzeć, wcale nie skłamałam. Przecież to Aneta zrobiła. Ona powiesiła i upiększyła. Ma dziewczyna talent. Ja tylko… hmm… pożyczyłam. Tak to dobre słowo. Pożyczyłam. – Nie patrz się tak na mnie – żachnęłam się.
- To kto to – zaczął wymachiwać majtkami – zrobił? To moje szczęśliwe…
- Da się doprać – westchnęłam. – Tylko zrób to szybko. Wiesz namocz… czy coś – wyjaśniłam, a Zbyszek spojrzał na mnie jak na głupią.
- Ja? A może ten kto to zrobił? – warknął i zauważyłam, że siatkarz poczerwieniał na twarzy.
- Twoje gacie, twój problem – wtrącił się Kuba. – Jak ty się ze mnie wyśmiewałeś to było fajnie – zaczął mnie bronić. Oho! Będzie walka kogutów, pomyślałam z przerażeniem.
- Ja nie sypiam z misiem. A te gacie przynoszą mi szczęście - kłapnął zębami na Kubę i omiótł wszystkich zebranych wściekłym spojrzeniem.
- To je wypierz i będzie po sprawie. Czemu się tak gorączkujesz? – dorzucił swoje trzy grosze Krzysiek.

Zbyszek fuknął na nas, odwrócił się na pięcie i tyle go było widać. Jestem ciekawa, kiedy zda sobie sprawę, że to ja mam klucze i nie wejdzie do pokoju, pomyślałam i uśmiechnęłam się w myślach. 

Nie śpiesząc się rozdałam chłopakom klucze. Trochę z niektórymi pogadałam. No dobra… to oni gadali, ja słuchałam. Ale nadal się liczy. Prawda?

- Czemu mam uważać, że to nie twoja sprawka? – Zbyszek cały czas drążył temat. Miałam wielką ochotę wylać mu kawę na głowę. Nie. Lepiej na krocze.

Wyobrażałam sobie właśnie, jak Bartman płonie w piekielnych płomieniach. Naprawdę cudowny widok. I te błagalne krzyki. „Nie! Proszę! To nie była twoja wina! Wybacz! Jestem skretyniałym beztalenciem! O Pani!” Nie muszę chyba tłumaczyć, że w mojej fantazji to ja zadawałam mu cierpienie.Miałam na sobie piękną rozłożystą sukienkę. Im niżej czerwony kolor stawał się o ton ciemniejszy. Na dekolcie sukienka miała małe kryształki, które przepięknie się mieniły.Wiatr rozwiewał mi włosy, w każdą możliwą stronę. Usta pomalowane krwistoczerwoną szminką śmiały się szyderczo ze Zbyszka.Jak w niebie… albo piekle. W sumie kogo to obchodzi? Ważne, że miałam zabawę.

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Bartman przerwał moją złowieszczą fantazję. Co za skurwiel, pomyślałam i mój dobry humor udał się na wycieczkę do Timbuktu.
- O co chodzi? – zrobiłam spory kęs mojej kanapki z masłem orzechowym.
- Ty trzymałaś kluczę. Dlatego nie ma innego wyjścia. To twoja sprawka! – wymierzył we mnie oskarżycielsko palcem.
- Może zgubiły się w praniu – powiedziałam i spojrzałam na Kubę. W całym moim życiu nauczyłam się jednej rzeczy, a mianowicie, żeby zwalać winne na innych. I w tym momencie nie miałam zamiaru rezygnować z tej cennej lekcji.
- Nie zgubiły się w praniu! – Zbyszek krzyknął i chyba nawet tupnął nóżką. Dodać wstążeczki we włosach i Zbigniew stałby się perfekcyjną naburmuszoną dziewczynką. Na sterydach, ale nadal dziewczynką.
- Ja rozegrałabym to inaczej – warknęłam i napiłam się kawy. Przyznaję się bez bicia, że był to mój trzeci kubek.
- A jak niby? – zapytał, a wszyscy zgromadzeni przy stoliku wlepili we mnie ciekawe spojrzenie.
- Wrzuciłabym do ścieków, a później kazała Ci je stamtąd wyławiać – warknęłam, dopiłam kawę i wyszłam ze stołówki. Co za palant!


Przez cały dzień, Zbyszek się do mnie nie odezwał. Chyba, nie wie, że tym gestem sprawił mi wielką przyjemność. Ale nie zamierzałam go wyprowadzać z błędu. O co to, to nie! 
~~
Hejo :D I jak tam rozdział? (Tak wiem, standardowe pytanie, ale jestem od niego chyba uzależniona, jak Iza od kofeiny.)
A jak tam dzień edukacji narodowej? U mnie apel, ślubowanie pierwszaków i do domu ^^ 
A u was? Odpowiedzi w komentarzach ;D
Buźki ;* 

piątek, 11 października 2013

Rozdział XXIII



Specjalnie z łóżka zwlokłam się o piątej rano. Chociaż raz chciałam pobiegać w spokoju. A obecność Bartka i jego gęby bez opcji "wycisz" albo "wyłącz" bardzo utrudnia mój proces myślowy. Nie pomaga też fakt, że Kurek to najbardziej irytująca osoba jaką zna. Nie, poprawka. Druga najbardziej irytująca osoba, bo zawodnik z numerem 9 skutecznie zajął Kurze pozycje lidera, tego jakże prestiżowego wyścigu. 

Ale wracając do Bartmana, coś trzeba na niego wymyślić. Tylko co? 

W połowie biegu doznałam olśnienia. Gdybym była postacią z kreskówki nad moją blond głową, pewnie zapaliła by się żarówka, ale że ową postacią nie jestem, zwyczajnie wpadłam w krzaki. 

Cała umorusana i z liśćmi we włosach szybko wróciłam się do hotelu. Byłam tak pogrążona w euforii, że nie zauważyłam paru innych przeszkód na moim torze do uprzykrzenia życia pewnemu bardzo, zadufanemu w sobie siatkarzowi. 

Umyta, umalowana, uczesana w końcu wyglądałam jak kobieta, a nie jej namiastka. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i poszłam zobaczyć, co też moja szafa ma do zaoferowania. 

Padło na granatową ołówkową spódniczkę, obcisłą białą koszulę i wysokie szpilki ruszyłam na poszukiwania Anety. Nie było to przyjemne zajęcia, bo moja wyobraźnia jak na złość wróciła do mnie z milionami czarnych, drastycznych scenariuszy. 

Na szczęście nie okazało się, że w ośrodku jest jakaś przerażająca kanciapa z kościotrupem w szafie i metaamfetaminą w szufladzie. Bo koleżankę w zbrodni, alias żonę mafiosa znalazłam na trzecim piętrze.

- Co tam? – zapytała. Na sekundę serce zamarło mi w piersi, a wnętrzności urządziły sobie dziką popijawę, ale potem zdałam sobie sprawę, że przecież widzi moje odbicie w szybie. Uff...

- Będę potrzebować twojej pomocy - szepnęłam, oglądając się na boki. Co prawda chłopcy biegali w pocie czoła i szybko nie skończą, ale ostrożności nigdy nie za wiele.

- Mów – Aneta stanęła przede mną i założyła ręce na piersi. – Kto będzie kolejnym celem? - spytała i wysoko podniesionymi kącikami ust. Nie muszę chyba mówić, że wyglądała piekielnie przerażająco?

- Zbigniew Bartman – powiedziałam, próbując przy tym ukryć drżenie w głosie. Kobieta odpowiedziała mi diabelskim uśmieszkiem. Dzięki Boże, że współpracuje ze mną!

Kiedy wtajemniczyłam Anetę, ta obdarzyła mnie tylko złowrogim uśmiechem i ochoczo pokiwała głową. Gdy się już naradziłyśmy spojrzałam na zegarek na nadgarstku. Mam jeszcze pół godziny, pomyślałam Wybrałam odpowiedni klucz i poszłam przeszukać pokój Zbyszka i Marcina.


Założyłam rękawiczki - kto wie co tam zastanę? – wzięłam wdech i z niemą modlitwą na ustach weszłam do pokoju siatkarzy.

O dziwo było czysto. Zupełnie inaczej niż u Kuby i Bartka. Tam totalny rozpierdol. Brud i smród. Jednak pokój Zbyszka i Marcina lśnił czystością. Łóżka zaścielone, łazienka nie odpychała niesamowitym odorem. Całkiem przyjemnie, pomyślałam i zabrałam się za punkt pierwszy szatańskiego planu. 

Tym razem , jednak musiałam bardziej uważać, żeby nie nabałaganić. Staranie przeszukałam szafki nocne, toaletę i nie znalazłam nic, co mogłoby choć trochę pomóc mi w zniszczeniu Bartmana. 

Na szczęście ktoś nade mną czuwał, bo gdy otworzyłam szafę, moim oczom ukazała się pierwsza zdobycz. Różowe bokserki z fioletowymi żabkami. Drugie bokserki były niebieskie w żółte samolociki. Bielizna była podpisana: "Zbigniew Bartman". Chwyciłam majtki i schowałam do plastikowej torebki.

Jeszcze raz sprawdziłam, czy wszystko jest na swoim miejscu i wyszłam z pokoju.

- I jak? – Aneta zamiatała na drugim piętrze. Pokazałam jej torebkę. Zarechotała w odpowiedzi. Ona naprawdę jest przerażająca, pomyślałam, ale żeby nie być gorszą, zaśmiałam się razem z Anetą. 

Rano zdążyłam porozmawiać z jednym z fizjoterapeutów. Mężczyzna był miły, a co najważniejsze, dał mi normalnie pracować. Nie wchodził w słowo, grzecznie odpowiadał. Jak w niebie.

Po skończonym treningu chłopcy dysząc, marudząc na upał i marząc o śniadaniu przekroczyli próg COS-u.
Szłam na szarym końcu, kiedy nagle Bartek raptownie się zatrzymał i wpadłam w jego plecy. Zatknięciu towarzyszył mocny plask i ból mojego idealnego nosa. Kurek spojrzał na mnie z uśmiechem, gdy trzymałam się za obolałe miejsce. Co za kretyn, pomyślałam.
- Ej! Daj przejść – warknęłam na siatkarza, a ten zaśmiał się lekko. - Co cię tak śmieszy? 

- Ty na pewno nie - zaśmiał się głośno i pokazał placem w stronę tablicy ogłoszeń.- A gdybyś chciała na mnie częściej wpadać... - nie dałam mu dokończyć, bo oberwał ode mnie po tej swojej olbrzymiej głowie. Skwitował to tylko uśmiechem, a ja fuknęłam na sportowca i starałam wyminąć ten zastygły motłoch. 

Tak jak było w planie udawałam, że nie mam pojęcia, czemu stoją i się nie ruszają, a jedynie trzęsą w posadach śmiechu i może lekkiego przerażenia. 

Oczywiście wiedziałam, dlaczego siatkarze stanęli jak wryci. Aneta dobrze wywiązała się ze swojego zadania. 

– Co jest? – zapytałam. Przecież nie mogę sobie pozwolić, na wyjście z roli, pomyślałam. 

Łokciami przepchałam się na przód. Co było trudnym zajęciem, kiedy przed tobą stało z dwudziestu kilku facetów, którzy są od ciebie o jakieś dwa nieba wyżsi i trzy kanały La Manche szersi w barach. 

Aneta to prawdziwy geniusz zbrodni, pomyślałam kiedy jakimś cudem przedostałam się na przód tego jakże bezsensownego postoju. 

Na tablicy ogłoszeń wisiały bokserki  Zbyszka. Do tego Aneta domalowała serduszka i inne słodkie wzroki różową szminką.


- Moje bokserki! – wydarł się Zbyszek i dopadł do tablicy. – Moje szczęśliwe bokserki – chyba zaczął płakać. Jednym sprawnym ruchem zdjął bieliznę i z mordem w oczach odwrócił się w naszą stronę... 
~~
Hello :D My czytelniczki :D Jak sądzicie co zrobi ZB9? Odpowiedzi w komentarzach ;) A i czy oglądałyście mec +Ligii? Ja tak :D ale przed telewizorem :/ chociaż czy to ważne? Nie :D Ważne, że mi się udało wywalczyć dostęp do pilota ^^
A wam się udało obejrzeć? 
A może, któraś z was widziała na żywo? 
Odpowiedzi w komentarzach ;P
Buźki ;* 

wtorek, 8 października 2013

Rozdział XXII



- W ogóle się nie wyspałem – marudził Bartek, a ja zachodziłam w głowę, czy ten uchaty wielkolud się kiedykolwiek zamyka. Razem ze mną przy stoliku siedział stały skład. Nadal było mi to nie w smak, szczególnie po ich wybrykach z wczorajszej nocy.
Wiedziałam , jednak, że ich głupota jest nieuleczalna i wmawiałam sobie, że jakoś dam radę.

- Ciekawe czemu? – ugryzłam kanapkę, którą wcześniej wysmarowałam sporą warstwą Nutelli. Chłopcy patrzyli na mnie, jakbym co najmniej przejechała im jakiegoś kota, czy Bóg jedyny wie, co. Do tego nie pomagał fakt, że wlepiali we mnie swe ślepia z zazdrością, wręcz tryskającą z ich oczu. A może to były łzy? 

– Nie wiesz? – zapytałam z niedowierzaniem. A Bartek zaprzeczył i kontynuował wiercenie dziury w moim śniadaniu. – Może dlatego, że wczoraj wyszliście – omiotłam siatkarzy wściekłym spojrzeniem – po pierwszej w nocy? 

- Nie, to nie, to – zaśmiał się Bartek i zrobił naprawdę dużego łyka swojej kawy. I w tym momencie to ja czułam niepohamowaną zazdrość. Nie muszę chyba tłumaczyć, że mojej zostało tylko na jeden łyk. I to wcale nie taki duży. Wiedziałam jednak, że jeśli pójdę po drugą, to bez żadnych skrupułów wpieprzą mi moją Nutellę. 

– Chcesz nasze kawy? –  Bartek pomachał mi kubkiem przed nosem.

- Nie – będę silna, powtarzałam sobie w duchu. I omal nie uczyniłam, tych słów, swoją spalską mantrą.

- Jesteś pewna? – Michał sugestywnie podstawił mi kubek, z parującym napojem. Pokręciłam głową, chociaż wątpię, że było to bardzo przekonujące z mojej strony, bo po chwili dodał:

 – Jeszcze nie słodziłem – specjalnie przeciągał sylaby, bo chyba się już nauczyli, że działa to na mnie, jak czerwona płachta na byka. 

- Nie - odpowiedziałam i posłałam Michałowi promienny uśmiech.

- Nie jesteś pewna? – uradowany Bartek wyciągnął rękę w stronę moich kanapek, za co oberwał po dłoni. Syknął i złapał się za obolałe miejsce.

- Jestem pewna, że nie dostaniecie tych kanapek – warknęłam i zabrałam talerz, a razem z nim całej moje jestestwo. Byle jak najdalej od tych pożeraczy słodkości. 

Po wnikliwym przestudiowaniu miejsc zajętych, przez inne osobniki podobne do chłopaków, z westchnieniem dosiadłam się do sztabu medycznego.

- Co tam? – posłałam im uśmiech, który w założeniu, miał być od ucha, do ucha, ale patrząc na miny mężczyzn wyszło mi dość marnie.

- Chłopcy dają w kość? – jak jeden mąż zaśmiali się w głos, posyłając sobie przy tym porozumiewawcze spojrzenia.

- Dobierają się do Nutelli – powiedziała, a oni pokiwali ze zrozumieniem. Czyżby oni też przez to przechodzili? Co to ma być? Jakiś cholerny obrzęd inicjacji? Myślałam, ale w końcu posłałam siatkarzom pogardliwe spojrzenie i dodałam:

 – Popilnujcie? Muszę jeszcze kawy – za odpowiedź twierdzącą, wzięłam ich szczere uśmiechy. Znaczy miałam wielką nadzieję, że są szczere. Do stołu wróciłam z trzema kubkami gorącego napoju. Wybałuszyli oczy, no tak emocji to oni kryć nie umieją. 

- Mam swoje potrzeby – powiedziałam, a potem w względnym spokoju dokończyłam śniadanie. 

Przez ten krótki czas doszłam do wniosku, że siedzenie ze sztabem medycznym nie jest wcale takie złe. Bo na przykład, nikt nie zagląda mi do talerzyka, nie szantażuje kawą. Ogólnie są mili i względnie normalni. Istna sielanka. Po prostu żyć, nie umierać. 

- Nie lubisz już nas? – zawył Krzysiek. Czekał na mnie pod drzwiami do mojego pokoju. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami i ominęłam siatkarza, bo chciałam otworzyć sobie drzwi. Tak po ostatnim incydencie je zamykam. Wiecie jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony.  

– Czemu? – dopytywał się, a ja weszłam do środka, jak to miał w zwyczaju libero podążał za mną, niczym wierny Golden Retriever.

- Takie życie – powiedziałam i poszłam umyć zęby.  Krzysiek w chyba odruchu wrodzonym, albo nabytym w jakiś dziwny i magiczny sposób, o którym w życiu nie chciałabym się dowiedzieć, dopadł do mojego laptopa.

- Gdzie jest dalej? - zapewne jeździł wzrokiem po dokumencie w Wordzie z nadzieją, że może coś zgubił i tak naprawę napisałam wszystko. Taki chuj Krzysiu, chciałam krzyknąć, ale ostatecznie wybrałam inną wersję, tego jakże urokliwego polskiego zwrotu:

- Nie ma – wybełkotałam, a dopiero, potem wyplułam pastę.

- Kłamiesz – założył ręce na piersi, jakby próbował mi coś udowodnić. Tylko powtórzę, wiecie tak dla jasności: Taki chuj Krzysiu.

- Nie prawda – powiedziałam , gdy wyplułam płyn do płukania i wytarłam twarz ręcznikiem. – Nie mam weny - wyżaliłam się siatkarzowi.

- A czego Ci potrzeba? – Wódki…  pomyślałam i szybko stwierdziłam, że tego Krzysiek się nie dowie. Wzruszyłam więc ramionami. – Daj spokój, każdy artysta ma swoją muzę. - Alkohol... przypomniał mi jakiś zrzędliwy głosik w głowie. I trochę się przeraziłam, bo tak na zdrowy rozum, to ich w głowie słyszeć nie powinnam. A może to wina siatkarzy, pomyślałam. Tak to na sto procent ich wina, zgodziłam się sama ze sobą.

- Najwidoczniej ja swojej nie posiadam - skwitowałam bo przecież jakoś musiałam.

- E tam. Zaraz zawołam Bartka i Ci za pozuje nagi z piłką…- zaproponował i poruszył charakterystycznie brwiami.

- Krzysia pojebało? – wybałuszyłam oczy ze zdziwienia i przerażenia, że libero proponuje mi takie rzeczy. W sumie to jakby bawił się w alfonsa... Szybko jednak porzuciłam tę myśl, zbyt wystraszona tym, że gdzieś tam, w czeluściach COS-u czai się Aneta.

- O co Ci chodzi? - dopytywał siatkarz. Czy on udaje, czy tak naprawdę?

- Nie chcę oglądać nagiego Kurka… - aż mną potrząsnęło z obrzydzenia i podziękowałam Bogu, że moja wyobraźnia wyjechała sobie do Timbuktu.

- To Bartmana? - zaproponował. Nie, on to, chyba jakiś leków zapomniał rano zażyć i teraz ma takie dzikie pomysły. Innego wyjścia nie widzę.

- Nie…

- Jarski?

- Coraz głupsze masz pomysły… - otworzyłam mu drzwi w nadziei, iż może sobie pójdzie. Krzysiu jednak nie załapał aluzji, albo zwyczajnie mnie zignorował.

- Trzech naraz?

- Idź do psychiatry – teraz to ja zaproponowałam.

- Jesteś lesbą? - szepnął  - Nikomu nie powiem słowo harcerza – przysiągł z ręką na sercu. 

- Nie jestem lesbą – pokręciłam głową. Krzysiek przytulił mnie, nie "przytulił" to złe określenie, on zakleszczył mnie w żelaznym uścisku i wnętrzności omal nie wyszły mi nosem. Dokładnie tak się
właśnie czułam.

 – A ty masz żonę – przypomniałam mu, kiedy zaczęłam walczyć o choćby odrobinkę powietrza.

- Powiem chłopakom! – krzyknął uradowany i wypuścił mnie ze swoich cholernie mocnych objęć.

- Myślą, że jestem lesbą? – a to ci dopiero.

- Zdaniem Zb9 jak do tej pory na żadnego nie poleciałaś, to tak.

- Kto? - ze zdziwienia zatrzepotałam rzęsami.

- Zbysiu Bartman – wyjaśnił mi łaskawie.

- To powiedz mu, że jestem wyjątkiem potwierdzającym regułę – zaśmiałam się. Wypchnęłam go za próg i z trzaskiem zatrzasnęłam za nim drzwi. 

Kiedy upewniłam się, że Krzysiek sobie poszedł stanęłam przed lustrem i dogłębnie się sobie przyjrzałam  Czy ja wyglądam jak lesba? Nie, odpowiedziałam sobie sama. Jestem młodą, piękną hetero. I to z jakim noskiem. Zaśmiałam się w głos i wyszłam z pokoju, przy czym zaczęłam swój mentalny trening bo za chwilę miałam stanąć twarzą w twarz z siatkarzami. Wspomniałam, że miałam robić z nimi wywiady? Jeśli nie, to teraz mówię. 

Jak miałam w zwyczaju siedziałam sobie na trybunach i przyglądałam się ćwiczeniom chłopców. Nie potrafiłabym nazwać ani jednego z tych piekielnych trenerskich wymysłów, ale przyjemnie się na nich patrzy, kiedy prężą te swoje muskuły. 

Do tego trochę pisałam, i myślałam nad czekającymi na mnie wywiadami. Robiłam to, co każda normalna dziennikarka.

- Iza! – zawołał mnie Andrea. O! Będę mogła w końcu przeprowadzić wywiad. Podeszłam do trenera.

- Tak? - dobiegłam do Włocha, przy czym starałam się unikać, chordy latających piłek. A to trudne, szczególnie kiedy lecą sobie coś ponad sto kilometrów na godzinę.

- Weź Zbyszka, ma teraz trochę wolnego – powiedział i zamachał ręką na bruneta, który w mgnieniu oka znalazł się przy moim boku. 

- To jak tam? – posłał mi olśniewający uśmiech kiedy zasiedliśmy już gdzieś w czeluściach sali.

- To ja tu zadaje pytania – przypomniałam, a ten skwitował to, tylko głośnym śmiechem.

- To co tam masz? – długim, smukłym, palcem wskazał na teczkę.

- Moja słodka tajemnica – wprawdzie w teczce były materiały. Ale czy on to musi wiedzieć? Nie. 

Przez następne pół godziny przechodziłam przez istną katorgę ze Zbyszkiem, w roli głównej. Wcześniej nie miałam wyrobionego zdania o Bartmanie. Może i męczył, ale każdy tutaj był w stanie to zrobić, samą swoją obecnością.

Jak się okazuję Bartman odbiega od przykładowego eksponatu jakim może być Krzysiu. Denerwował mnie i to piekielnie.Wchodził w słowo. Przerywał. Marudził. Robił sprośne komentarze.

Wątpię, czy dziesięciu Bartków Kurków, potrafiłoby mi tyle kwi napsuć, co jeden Zbyszek Bartman. A to wyczyn niesamowity, tylko nie do końca przyjemny dla mojej pięknej, blond osoby.  


Pod koniec wywiadu byłam w każdym możliwym procencie pewna, że oto siedzi przede mną moja następna ofiara. Bo przecież ja bez krwawej zemsty, to jak Igła bez kamery, albo Kurek bez Monte. Zwyczajnie niemożliwe.  
~~
Hejo :D Co tam moje drogie czytelniczki? Jak się podobał rozdział? (Wiem, zmieniłam pytanie, ale sens ten sam ^^) Byłby wcześniej, ale czasu mało. Jednak nadrobiłam w długości notki, bo oto przeczytałyście 3 i trochę strony w Wordzie. Dla mnie to wyczyn ;) A dla was? Odpowiedzi w komentarzach ;) Mam chyba jakąś sklerozę, ale chciałabym przeprosić za wszystkie błędy. Mam nadzieję, że mi je jakoś wybaczycie, ale po dwóch polskich i niemieckim mój mózg odmawia jako takiej współpracy ;) 
A i ostatnio sprytna Ja zauważyłam, że mam, aż trzech obserwatorów ^^ Dlatego z tego miejsca pragnę im serdecznie podziękować. Jesteście najlepsze (bo zakładam, że to są "one") :D
Buźki ;* 

piątek, 4 października 2013

Rozdział XXI


Krzysiek podszedł do telewizora i z niecnym uśmieszkiem na twarzy go wyłączył.
- Co to ma być? – warknęłam i zamachałam rękami w geście dziko sprzeciwu. Przez niego nie dowiem się, czy Pan Wielki Penis alias Szkocka Krata, pobije Dempseya na kwaśne jabłko.
- Gramy w pokera – zaśmiał się libero. Bartek, Kuba, Krzysiu, Zbyszek, Łukasz, Michał i Marcin usiedli w kółeczku na podłodze. Jakim cudem tego dokonali? Nie mam bladego pojęcia, ale jeśli nie mają super-mocy to pozostaje, że złamali wszystkie prawa nauk ścisłych, których tak bardzo nie lubię.
- Nie macie własnych pokoi? – uniosłam brew w pytającym geście.
- Ty grasz z nami – Zbyszek wymierzył we mnie długim palcem. Chyba w kulki lecą, pomyślałam z niedowierzaniem, który na sto procent wymalowany był na mojej twarzy.
- Nie, wynocha do siebie – powiedziała, kiedy otrząsnęłam się z początkowego szoku. Wygramoliłam się z łóżka, ze złości niemal nie, potykając się o własne nogi. Podeszłam do drzwi, które stały otworem i tylko czekały, aż siatkarze sobie pójdą. Głupie drzwi, głupi ja, pomyślałam, kiedy nic takiego się nie stało. 

Kuba natomiast wysypał na podłogę całą torbę owocowych cukierków. – Gracie na cuksy? - moje zdziwienie na bank byłoby wyższe niż ten motłoch razem wzięty.
- Mniam – Michał zaklaskał w dłonie, odpowiadając twierdząco przy tym na moje pytanie.
- Zawsze możemy podnieść stawkę – zaproponował Bartman. Chłopcy posłali mu pytające spojrzenia. Ja też, bo prawdę powiedziawszy portki same mi się ze strachu trzęsły na myśl o podniesieniu stawki.  

 – Rozbierany poker – Zbyszek uśmiechnął się zawadiacko. Chłopcy wytrzeszczyli się na przyjaciela z niemym pytaniem w oczach, "Czy ja o czymś nie wiem?" 

 – Ale tylko jeśli ty też grasz –  atakujący wskazał na mnie palcem. Chłopcy odetchnęli z ulgą i teraz to mnie wylądowały ich pytające spojrzenia. Tym razem było im to bardziej w smak.

 Ja jednak nie miałam zamiaru się zgadzać. 

- Cukierki wam wystarczą – położyłam się na łóżku i pilotem włączyłam telewizor. 

A jednak wybrała Patricka, stwierdziłam zadowolona, kiedy zobaczyłam końcówkę filmu. Siatkarze mruknęli niezadowoleni. Czy trzy czwarte z nich nie ma partnerek? Dziwne.

Skakałam po kanałach, a chłopcy grali, niewzruszeni moimi narzekaniami. Miałam nadzieję, że może wrócą do siebie. Głupia i naiwna ja. 

Po godzinnym pobycie w pokoju zaczęli się po nim panoszyć jak po swoim. Wchodzili do łazienki, tylko po to, żeby trzasnąć drzwiami z niezadowolenia, po przegranym partii. 

Natrętnie pytali o ręczniki. Chociaż i tak znali już odpowiedź. 

 Kuba przeglądał moje perfumy, a Bartek bawił się kosmetykami. Ale co ja biedna zrobię z tymi wielkoludami? Nic. Nie dość, że mają przewagę liczebną, to jeszcze siłową. O wzrostowej lepiej nie wspominać.

- Dobra zostaw to! – warknęłam na Krzyśka. Debil chciał przymierzyć moje koturny od Lasockiego, które kupiłam na wyprzedaży. Pamiętam jak siłą wyrwałam go jakiejś babci po pięćdziesiątce i muszę przyznać, że kobita miała parę w tych, mogłoby się wydawać, wątłych łapskach.
- A pograsz z nami? – bawił się zapinką.
- Nie…
- Myślicie, że dałbym w nich – zamachał butami, jak cowboy lassem nad głową i kontynuował – w tą i z powrotem? – zapytał przyjaciół. Porozumiewawczo kiwnęli głowami, a na ich ustach malowały się perfidne uśmieszki.
- Nawet się nie waż – z głośnym krzykiem rzuciłam się na libero. Tarzaliśmy się po podłodze, niczym rasowi zapaśnicy. Problem polegał na tym, że to Krzysiek miał o wiele więcej mięśni. 

 Chłopcy weszli na łóżko. Jakim cudem? Lepiej nie wiedzieć. Schylali się, żeby nie dotknąć sufitu.

 – Oddawaj te buty! – złapałam go za koszulkę.  Trochę się popruła, ale zdążył mi się wyrwać zanim szwy puściły na dobre. Skubany.
- Chcesz grać nieczysto? – wczołgał się pod stolik do kawy, a buty schował za plecami. Jak to zrobił? Nie mam pojęcia. Ale długo tam nie posiedzi, pomyślałam i pociągnęłam go za rombek spodni od dresu. Efekt był inny, niż się spodziewałam.
- Najpierw może jakaś randka, a do tego mam żonę i dzieci – poinformował mnie z cwanym uśmieszkiem.  Pociągnęłam go za stopę. Kurczowo trzymał się za nogę stolika. Było trochę ciężej. Co ja plotę o wiele ciężej i zamiast samego libero, za sobą ciągnęłam też stolik. Dałam radę tylko parę centymetrów, ale nie umknęło to uwadze Jarosza, który skomentował mój wyczyn.

- Ma parę kobita – zaśmiał się Kuba, a siatkarze mu zawtórowali.  – Podaj! – zawołał rudzielec, kiedy zauważył, że prawie sięgnęłam po buty.  

I takim o to sposobem, teraz to on dzierżył moje śliczne buciki.

Rzuciłam się niego, a co za tym idzie i na łóżko. Z głuchym bęcnięciem wylądował na pościeli, a ja na nim okrakiem. Spojrzeniem  szaleńca szukałam butów. Nie ma! Kurwa! Rozejrzałam się dookoła.

- Michał –  szybko zeszłam z łóżka i podeszłam do przyjmującego.Wyciągnęłam ręce. – Oddaj buty – uśmiechnęłam się i zatrzepotałam rzęsami.
- A co z Nutellą? - zapytał, a w dużych rękach niby od niechcenia ważył jeden i drugi but.
- Nie mogę pozwolić, żebyście się roztyli.
- W takim razie, ja nie mogę pozwolić, żebyś je dostała – rzucił butami jak piłką, od rugby. 

Obejrzałam się za siebie. Bartek. Marcin. Michał. Marcin. Bartek. Łukasz. Krzysiek. Łukasz. Marcin. Michał. Bartek. Chłopcy bawili się ze mną w cholernego głupiego jasia. Pamiętam, że w dzieciństwie nigdy nie lubiłam tej badziewnej gry.
- Podajcie mi moje ślicznotki – warknęłam.
- Może tak milej? – Kurek pokazał mi język.
- O matko! Andrea! – wydarłam się. Chłopcy przerażeni  spojrzeli w kierunku drzwi. Skorzystałam z ich chwilowego rozkojarzenia i niczym lwica, walczące o swoje małe złapałam za buty i wyrwałam je z rąk siatkarza.
- Ej! – obruszył się Bartek. Biedaczek. W biegu udało mi się chwyć za torebkę z cukierkami,  a przynajmniej z tym co z nich zostało, i wpadłam do łazienki.
- A teraz grzecznie wyjdziecie, albo cuksy – zamachałam plastikową torebką, a cukierki zaczęły się od siebie odbijać, tworząc przy tym całkiem chwytliwą melodyjkę. – trafią do kibelka. – Siatkarze jak jeden mąż rzucili się na kolana. Uśmiechnęłam się pod nosem. Mam na nich haka, zanotowałam w pamięci.
- Tylko nic im nie rób – zawył żałośnie Kuba, a dłonie złożył w błagalnym geście. 


Po pół godzinnych transakcjach, siatkarze opuścili mój pokój, wesoło pochrapując cukierki. Spojrzałam na budzik. 1:15. A co mi tam. Po tak ciężkiej przeprawie z tym motłochem coś od życia mi się należy, pomyślałam i wyjęłam butelkę wódki. 

Zrobiłam sporego łyka przezroczystego płynu i westchnęłam, ciesząc się smakiem alkoholu. Schowałam naczynie i z jakby w błogostanie rzuciłam się na łóżko i zagrzebałam w białej pościeli, całkowicie oddając się w przyjemne objęcia Morfeusza.  
~~
Elo, elo, trzy dwa zero :D Co tam moje robaczki? Hmmm... to brzmi dziwnie. Cofnijmy to. Co tam u ciebie mój drogi czytelniku? To chyba za bardzo górnolotnie. No to jak nic nie wychodzi, zwyczajnie wrócimy do starego modelu (każdy wie, że Nokie są niezniszczalne xD) 
I jak się podobało?
A i co do rozdziału, a raczej zachowania siatkarzy. Mówiłam, że ich szatan opęta xD
 Ach nie ma jak to rutynowe pytanko :D. Od razu tak lżej na sercu jak jest już zadane ;). Wy też tak macie, czy tylko ja? :D Jak widać jestem w świetnym humorze, bo piąteczek ^^ 
I wolne, aż chce się żyć :D 
Jakie wrażenia po tygodniu, bo mój był od zajebania ciężki :/ 
Ale wracając, do tych miłych spraw.
Piąteczek ;)
Buźki ;* 

wtorek, 1 października 2013

Rozdział XX


- Ale jestem padnięty – Bartek opadł na krzesło i tęsknie spojrzał w kierunku mojej kanapki z dżemem. Dodam, że dżemik pierwsza klasa.
- Miło mi to słyszeć – posłałam mu promienny uśmiech i z promiennym uśmiechem wgryzłam się w czerwoną konsystencję dżemu.
- Dam Ci kawę za trochę tych pyszności – tęsknym wzrokiem spojrzał się w kierunku mojego talerzyka. I mogłam przysiąść, jak słyszę, bartkowe modlitwy.
- Kawę pijam rano – zrobiłam sporego kęsa, a ten cały czas się patrzył. Szczerze powiedziawszy, to było trochę krępujące.
- Podziel się – zawył Krzysiek, siadając naprzeciwko mnie i po krótkiej chwili zaczął rytmicznie uderzać w moją stopę. I tak jakoś wyszło, że mój obcas, niechcący wbił się w krzyśkową stopę. Libero wygiął się w bólu i złapał za poszkodowane miejsce. A trzeba było nie zaczynać...
- Nie macie swojego? – wskazałam na suto zastawione tacki chłopaków. Zaprzeczyli i wrócili do wiercenia dziury w mojej na wpół zjedzonej bułce.
- O dżemik! – zawołał uradowany Kuba. Posłałam mu mordercze spojrzenie. Posmutniał. – Oj, no proszę, zbierałem pranie. Tak jak chciałaś. - zatrzepotał rzęsami. Jakby to miało na mnie podziałać. Phi.
- To było za kare – zaśmiałam się. Chłopcy, jak na komendę, jęknęli zrezygnowani i zajęli się swoimi posiłkami. 

- To co pokerek panowie? – zapytał z pełną buzią Kuba. FUJ. Siatkarze potwierdzili uradowani i spojrzeli w moją stronę.
- Grasz? – zapytał mnie Kuba. Zaprzeczyłam, kiwnięciem głowy. Na co siatkarze zgromadzeni przy stoliku wytrzeszczyli oczy. No tak. Według ich powinnam się na wszystko ochoczo zgadzać i może jeszcze usługiwać.
- No… nie bądź taka – Bartek, zachęcająco stuknął mnie w ramię. – Jak chcesz damy Ci fory. – Jakbym ich potrzebowała, westchnęłam w duchu.
- Muszę pracować nad artykułem – wymigałam się, dopiłam herbatę z cytryną i poszłam do siebie. 

Próbowałam i nic. Zero inspiracji. Ten artykuł to będzie porażka na całej linii. Wspomniałam, że owa linia będzie mierzyła tyle samo co Mur Chiński? Jak nie, to teraz mówię. Ja się na tym nie znam! A chłopaków o pomoc nie poproszę. To uwłaczałby mojej dziennikarskiej dumie. Na to zwyczajnie pozwolić nie mogę.

Co innego, kiedy chodzi o te króciutkie wywiady. Wystarczy, że będę się trzymać wytycznych i tyle. Artur dostaje szewskiej pasji z każdym nowym wywiadem.

Może mi tego nie mówi, ale nie musi. Za dobrze go znam. Najbardziej uszczęśliwiłaby go moja porażka. Czyli moje poddanie. A za nim idzie numerek z szefem. Do tego nie mogę dopuścić. To byłoby upokarzające przespać się z Arturem Mrozem. Pewnie powiedziałby o tym całej redakcji. Byłabym pośmiewiskiem wszystkich, nawet Dominiki. A to się nigdy nie wydarzy. Nie i już.

A może łyk wódeczki, dodałby mi inspiracji? Wyjęłam walizkę i spojrzałam na alkohol. To nie jest dobry pomysł, przeszło mi przez myśl. Dopiero dwudziesta, dodałam w duchu i przeczesałam palcami grzywkę. Nie. Tak. Nie. Tak. Nie! Idę się umyć, zdecydowałam w końcu i schowałam butelkę z przeźroczystym płynem pod łóżko. 

Gorąca woda przyjemnie spływała po moim ciele. Trochę parzyło, ale nie bolało. Wyszorowałam się dokładnie i umyłam włosy. Niedługo skończy mi się szampon, westchnęłam i potrząsnęłam plastikową butelką.

Wytarłam a potem wysmarowałam się truskawkowym balsamem. Założyłam kuse krótkie spodenki i wymiętą za dużą bluzkę Damiana, którą sobie przywłaszczyłam. Nie miał nic do gadania. Rozczesałam włosy, zmyłam makijaż, umyłam zęby, a inspiracja nadal do mnie nie przyszła.

Zrezygnowana opadłam na łóżko i jak ta głupia wpatrywałam się w pustą stronę w Wordzie. Jutro, też jest dzień, pomyślałam wyłączyłam laptopa, a włączyłam telewizor.

Na Polsacie leciała właśnie komedia romantyczna. Wygodnie oparłam się o białe, miękkie poduszki. Mój umysł rozkoszował się przewidywalnością zachowań kluczowych postaci w filmie. Czułam się jak na wakacjach. No prawie, bo za ścianą słyszałam głośne rechotanie siatkarzy i sam ten fakt przypominał mi o tym, że jakby nie patrzeć jestem w pracy. 
          

Patrick Dempsey... Och... Ten to umie rozkochać w sobie kobietę. Przystojny, zabawny... i ten uśmiech, westchnęłam przeciągle. Przez cały film rozkoszowałam się wyglądem Patricka i zachodziłam w głowę, czemu podobnych Patricków nie ma w Polsce. 

Ale w końcówce się dopiero narobiło. Ciekawe czy ktoś by dla mnie tak zrobił? Pomyślałam, kiedy wjechał koniem na ślub ukochanej. Drzwi kościelne runęły z trzaskiem, tak samo, jak moje szanse na spokojny wieczór, bo do mojego pokoju weszli, a raczej  wtargnęli, uradowani siatkarze…
~~
Siema ludkowie :D Jak tam życie? Jakieś zmiany, może plany, o, albo nowe pomysły na siebie? Nie? Tak? Odpowiedzi w komentarzach :D Ja na przykład borykam się z nowo założonym aparatem na dolne zęby :/ Cholera ciągnie ;/ Ale wracając do rzeczy miłych i względnie fajnych ;) Jak się podobało? (Wiecie to już takie standardowe pytanie, nie mogło tego zabraknąć ;) ) Odpowiedzi w komentarzach mile widziane :D A i chciałabym podziękować osobom komentującym :D Jesteście wielcy ^^ 
Buźki ;* 

piątek, 27 września 2013

Rozdział XXIX


Dotychczas nie zamykałam pokoju na noc. Bo po co? Ośrodek ma przecież system alarmowy, a siatkarze są za bardzo zmęczeni, żeby się włamać. Myliłam się. Po siatkarzach można się spodziewać wszystkiego.

Nie było nawet piątej, kiedy poczułam, że coś dużego na mnie runęło. Wystraszona gwałtownie podniosłam się do pozycji siedzącej, przy okazji chwyciłam za pomarańczową szpilkę.

Oprawca zaśmiał się i zaczął mnie łaskotać. Cholerni siatkarze! Nie miałam wyboru i zaczęłam się bronić. Niestety siatkarz – w pokoju było ciemno i nie byłam w stanie stwierdzić, któremu z nich tak bardzo się nudzi – nie dawał za wygraną.

Złapał mnie w pasie i przerzucił przez ramię. Skorzystałam z okazji i biłam go w plecy. A niech ma siniaki. Proszę, żeby je miał!

Mój oprawca zaniósł mnie pod prysznic i odkręcił zimną wodę. Wiedziałam, że strumień, będzie chciał skierować w moją stronę. Uderzyłam go w krocze kolanem. A ten siarczyście zaklął. Po głosie poznałam, że to Kurek.

Chwyciłam baterię od prysznica, a zimny strumień wody poleciał w stronę skulonego Bartka.

-Teraz rolę się odwróciły! -  uśmiechnęłam się pod nosem.

- Litości! – wydarł się i zasłonił twarz. Wodę odkręciłam na całego i lałam nią w Bartka jak opętana. A dobrze Ci tak, pomyślałam. – Iza! Będę grzeczny – wył – Proszę!

- Co tu się dzieje? – do łazienki wpadł Michał Winiarski. Był zaspany i zdenerwowany. Czyżby przez Kurka nie był w stanie zażyć odpowiedniej dawki snu?

- Misiek ratunku! – zawył żałośnie przyjmujący.

- Kto zaczął? – podrapał się po głowię i ziewną przeciągle.

- On! – warknęłam.

- Ach tak – mruknął i chwycił mnie w pasie.

- Dostaniesz Nutellę, tylko mi pomóż – krzyknęłam na „Miśka”. Jak za dotykiem magicznej różdżki, puścił mnie i przystąpił do ataku na przyjaciela.

Skorzystałam z okazji i cichaczem wyszłam z łazienki. Szybko chwyciłam krzesło i zablokowałam drzwi do toalety. Budzik wskazywał 5:12.

Zamknęłam drzwi do pokoju. Założyłam strój do biegania, oczywiście ignorując hałasy z łazienki. Poszłam do pokoju trenera. Otworzył mocno podenerwowany.

- Tak? – powiedziałam mu co się wydarzyło. Wróciłam do pokoju, za obstawę miałam wkurwionego Włocha. Odstawił krzesło, a z łazienki wypadli przemoczeni do suchej nitki chłopcy. – Co to ma znaczyć panowie? – założył ręce na piersi. – Hmm?

- My… - zaczęli jednocześni i spojrzeli na siebie.

- Teraz weźmiecie mopy i  wszystko tu wytrzecie – warknął – A i Bartek zrobisz parę dodatkowych okrążeń – Kurek chyba chciał jęknąć, ale pod karcącym spojrzeń Anastasiego, porzucił swoje plany i grzecznie powędrował po mop.

Jakby nie patrzeć poranek można zaliczyć do udanych. Może trochę mi szkoda Michała, ale każda wojna ma swoje ofiary. Do tego zemściłam się na Kurku i wcale nie musiałam nad tym myśleć. Jak to mawia moja mama „Upiekłam dwie pieczenie, na jednym ogniu”. I muszę stwierdzić, że mam bardzo mądrą mamusię.

Andrea cały dzień trzymał Bartka i Miśka w ryzach. Patrzył na nich z przekorą i nie uśmiechnął się do nich ani razu. Oczywiście szczęśliwe rozmawiał z Krzysiek i resztą, ale do chłopaków odzywał się tylko wtedy, kiedy chciał im wytknąć błędy.


Szczerze mało mnie to obeszło. Muszę przyznać, że nawet uradowało. Dostali to na co zasłużyli. Chociaż może sama nie jestem bez winy, ale na tym polega wojna. Prawda? Żadnych jeńców i tak dalej. Nie wiem. Trudno nie przyjechałam tu, żeby nawiązywać przyjaźnie. 
~~
Hejo :D i jak tam rozdział? Byłby wcześniej, ale musiałam robić prezentację multimedialną :/ Nie fajnie. Wojna... biedni siatkarze, ale sami zaczynali :D A wy co sądzicie o Izie i jej sposobie z brakiem jeńców? Odpowiedzi w komentarzach ;P I jeszcze jedno. Komu będziecie kibicować na ME po naszej przegranie? :'( Ja na przykład Włochom :D A wy? Odpowiedzi w komentarzach ;)
Buźki ;*