- Mamo! – zaprotestowałam – Zostaw dla siebie, ja i tak
połowy z tego nie zjem, tylko się zmarnuje – powtarzałam w kółko, ale efekt był
taki, że moja rodzicielka podreptała do spiżarnia, a po chwili wróciła z blachą
ciasta.
- Słonko – pogładziła mnie po policzku, kiedy odłożyła ciasto na duży drewniany stół. – Spójrz na siebie, sama skóra i kości. - uśmiechnęła się do mnie ciepło – Nigdy nie znajdziesz sobie mę…
- Nie szukam męża, mamo – przerwałam matce. Wzięłam brytfankę i odniosłam ją do spiżarni. – Posłuchaj, ja i tak tego nie zjem, a do ciebie często przychodzą goście. I czym ich wtedy poczęstujesz? -kontynuowałam, rozpakowując torby z jedzeniem. – Hmm?
- O mnie się nie martw – westchnęła i opadła na krzesło.
- Jak mam się nie martwić, skoro mnie nie słuchasz – zabrałam się właśnie za wkładanie mięs do lodówki.
- Córcia, ja czuję się wyśmienicie – posłała mi promienny uśmiech.
- Wiem, że kłamiesz, ostatnio spotkałam się z twoim lekarzem – ukucnęłam przed nią i złapałam ją za kolana. – Powiedział mi o wynikach badań. Masz problem z ciśnieniem – kurczowo trzymałam się jej długiej granatowej spódnicy.
- To nic wielkiego – pogładziła mnie po moich krótko obciętych blond włosach. – Chociaż poprawiłoby się gdym dowiedziała się, że masz chłopaka.
- Na razie, jestem pochłonięta pracą, teraz mam największe szanse na dostanie jakiegoś dobrego artykułu. Rozumiesz, nie chcę już pisać o kosmetykach, albo porad jak nie mieć efektu jo-jo – westchnęłam z rezygnacją.
- To chociaż weź dżemy – szepnęła.
- Mogą być dżemy – zaśmiałam się.
- Słonko – pogładziła mnie po policzku, kiedy odłożyła ciasto na duży drewniany stół. – Spójrz na siebie, sama skóra i kości. - uśmiechnęła się do mnie ciepło – Nigdy nie znajdziesz sobie mę…
- Nie szukam męża, mamo – przerwałam matce. Wzięłam brytfankę i odniosłam ją do spiżarni. – Posłuchaj, ja i tak tego nie zjem, a do ciebie często przychodzą goście. I czym ich wtedy poczęstujesz? -kontynuowałam, rozpakowując torby z jedzeniem. – Hmm?
- O mnie się nie martw – westchnęła i opadła na krzesło.
- Jak mam się nie martwić, skoro mnie nie słuchasz – zabrałam się właśnie za wkładanie mięs do lodówki.
- Córcia, ja czuję się wyśmienicie – posłała mi promienny uśmiech.
- Wiem, że kłamiesz, ostatnio spotkałam się z twoim lekarzem – ukucnęłam przed nią i złapałam ją za kolana. – Powiedział mi o wynikach badań. Masz problem z ciśnieniem – kurczowo trzymałam się jej długiej granatowej spódnicy.
- To nic wielkiego – pogładziła mnie po moich krótko obciętych blond włosach. – Chociaż poprawiłoby się gdym dowiedziała się, że masz chłopaka.
- Na razie, jestem pochłonięta pracą, teraz mam największe szanse na dostanie jakiegoś dobrego artykułu. Rozumiesz, nie chcę już pisać o kosmetykach, albo porad jak nie mieć efektu jo-jo – westchnęłam z rezygnacją.
- To chociaż weź dżemy – szepnęła.
- Mogą być dżemy – zaśmiałam się.
Do Warszawy z Piaseczna – mojego rodzinnego miasta -
wróciłam jednak, nie tylko z dżemami, ale z wędliną, chlebem, plackiem
kokosowym i dwoma dużymi słoikami zupy pomidorowej.
Zaparkowałam moją beżowa hondę civic pod blokiem, wyjęłam torby z bagażnika. Zamknęłam samochód. Dwa razy sprawdziłam – z Śródmieściem nigdy nie wiadomo – i udałam się do cholernie wysokiego bloku. Całe szczęście, że są windy. Nie mam pojęcia, czy dałabym radę wchodzić po tych okropnych schodach na przedostatnie piętro. Parę razy na dzień. Otworzyłam drzwi i weszłam do swojego mieszkania. Było stosunkowo małe, ale mi wystarczy. Urządziłam je w nowoczesnym stylu minimalistycznym. Tak jak lubię.
Pochowałam jedzenie do lodówki. Zanim poszłam się myć zamknęłam mieszkanie, tak dla ostrożności.
W łazience rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Odkręciłam gorącą wodę. Szorowałam się do momentu, aż moja jasna, lekko opalona skóra, zaróżowiła się od wody jak i gąbki. Otuliłam się w puchaty zielony ręcznik, rozczesałam włosy i dokładnie przyjrzałam się swojej twarzy w poszukiwaniu niedoskonałości. Zlustrowałam swoje odbicie. Ładna twarz, duże piwne oczy, zmysłowe usta i oczywiście moja duma. Nos. Zgrabny, mały, idealnie zakończony. Taki jaki powinien być nos. Kiedy powędrowała wzrokiem w dół, ukazał mi się mój biust. Dla mnie za mały, choć jędrny. Ale czy każda dwudziestopięciolatka nie powinna mieć jędrnego biustu? Westchnęłam i zabrałam się do rozczesywania włosów. Nidy nie suszę, potem robi się z nich tylko siano, a na to nie mogę sobie pozwolić.
Po moim łazienkowym rytuale poszłam do kuchni, z zamiarem nalania sobie lampki wina, ale ktoś zapukał do drzwi. Jeśli znowu ci cholerni akwizytorzy, to chyba mi szajba odbije... Westchnęłam i spojrzałam przez judasza.
Moim oczom ukazał się nie kto inny, ale mój szef. Artur Mróz.
- Iza! Wpuść mnie – nalegał brunet.
- Słucham? – otworzyłam drzwi, ale nie odczepiłam łańcuszka.
- Wpuść mnie – wymamrotał, a do moich nozdrzy doleciał odór alkoholu.
- Jesteś pijany – stwierdziłam. – Lepiej stąd idź. Obudzisz, dzieci sąsiadów.
- Proszę… bo zacznę kląć – ostrzegł mnie i włożył stopę, pomiędzy drzwi, a ścianę. Wpuściłam go.
Wtoczył się do mieszkania, i opadł na fioletową kanapę.
- Ładnie tu masz – westchnął. Położył nogi na szklanym stoliku, a we mnie zaczynało się powoli gotować. – Nalej mi czegoś – zakomenderował. Poszłam do kuchni i wróciłam ze szklanką wody mineralnej.
- Proszę – wręczyłam mu napój do ręki. – Po co tu przyszedłeś?
- Ostatnio jestem bardzo samotny… - westchnął przeciągle i upił spory łyk. – Co to do cholery jest?
- Woda mineralna.
- Myślałem, że może wódka.
- I tak jesteś już wystarczająco pijany.
- Szefowi, chyba nie odmówisz?
- Chyba tak – włączyłam mu telewizor. – Pooglądaj, a ja się pójdę ubrać – chciałam odejść, ale złapał mnie za przegub.
- Iza, nie wstydź się mnie, wyglądasz ślicznie – zlustrował mnie od stóp po głowę, szczególną uwagę zwracając na moje piersi. Próbowałam wyrwać rękę.
- Nie opieraj się, kochanie… - wybełkotał.
- Puść mnie – ostrzegłam.
Na moje szczęście był pijany, więc wyrwałam się z uścisku jego olbrzymich dłoni. Podniósł się z rządzą mordy, a raczej seksu, w oczach. Podszedł do mnie i potrząsnął mnie jak szmacianą lalką, a ja, jak przystało na warszawiankę uderzyłam go kolanem w kroczę. Skulił się w pół.
- Dziwka. - Cofnęłam się w kierunki komody, i wzięłam z niej pieprz w sprayu. Wycelowałam.
- Dobra już idę… - doczołgał się do drzwi – Suka – rzucił na odchodne i poszedł.
Zamknęłam drzwi i odetchnęłam z ulgą. Pieprz wrzuciłam do komody, a szklankę opukałam i postawiłam na suszarce na naczynia.
Po chwili namysłu zrezygnowałam z wina. Otworzyłam lodówkę i wyjęłam chłodną wódkę. Zdrowo pociągnęłam i poszłam spać.
Zasnęłam z nadzieją, że mój szef nie będzie pamiętał, tego co zaszło w moim mieszkaniu…
Zaparkowałam moją beżowa hondę civic pod blokiem, wyjęłam torby z bagażnika. Zamknęłam samochód. Dwa razy sprawdziłam – z Śródmieściem nigdy nie wiadomo – i udałam się do cholernie wysokiego bloku. Całe szczęście, że są windy. Nie mam pojęcia, czy dałabym radę wchodzić po tych okropnych schodach na przedostatnie piętro. Parę razy na dzień. Otworzyłam drzwi i weszłam do swojego mieszkania. Było stosunkowo małe, ale mi wystarczy. Urządziłam je w nowoczesnym stylu minimalistycznym. Tak jak lubię.
Pochowałam jedzenie do lodówki. Zanim poszłam się myć zamknęłam mieszkanie, tak dla ostrożności.
W łazience rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Odkręciłam gorącą wodę. Szorowałam się do momentu, aż moja jasna, lekko opalona skóra, zaróżowiła się od wody jak i gąbki. Otuliłam się w puchaty zielony ręcznik, rozczesałam włosy i dokładnie przyjrzałam się swojej twarzy w poszukiwaniu niedoskonałości. Zlustrowałam swoje odbicie. Ładna twarz, duże piwne oczy, zmysłowe usta i oczywiście moja duma. Nos. Zgrabny, mały, idealnie zakończony. Taki jaki powinien być nos. Kiedy powędrowała wzrokiem w dół, ukazał mi się mój biust. Dla mnie za mały, choć jędrny. Ale czy każda dwudziestopięciolatka nie powinna mieć jędrnego biustu? Westchnęłam i zabrałam się do rozczesywania włosów. Nidy nie suszę, potem robi się z nich tylko siano, a na to nie mogę sobie pozwolić.
Po moim łazienkowym rytuale poszłam do kuchni, z zamiarem nalania sobie lampki wina, ale ktoś zapukał do drzwi. Jeśli znowu ci cholerni akwizytorzy, to chyba mi szajba odbije... Westchnęłam i spojrzałam przez judasza.
Moim oczom ukazał się nie kto inny, ale mój szef. Artur Mróz.
- Iza! Wpuść mnie – nalegał brunet.
- Słucham? – otworzyłam drzwi, ale nie odczepiłam łańcuszka.
- Wpuść mnie – wymamrotał, a do moich nozdrzy doleciał odór alkoholu.
- Jesteś pijany – stwierdziłam. – Lepiej stąd idź. Obudzisz, dzieci sąsiadów.
- Proszę… bo zacznę kląć – ostrzegł mnie i włożył stopę, pomiędzy drzwi, a ścianę. Wpuściłam go.
Wtoczył się do mieszkania, i opadł na fioletową kanapę.
- Ładnie tu masz – westchnął. Położył nogi na szklanym stoliku, a we mnie zaczynało się powoli gotować. – Nalej mi czegoś – zakomenderował. Poszłam do kuchni i wróciłam ze szklanką wody mineralnej.
- Proszę – wręczyłam mu napój do ręki. – Po co tu przyszedłeś?
- Ostatnio jestem bardzo samotny… - westchnął przeciągle i upił spory łyk. – Co to do cholery jest?
- Woda mineralna.
- Myślałem, że może wódka.
- I tak jesteś już wystarczająco pijany.
- Szefowi, chyba nie odmówisz?
- Chyba tak – włączyłam mu telewizor. – Pooglądaj, a ja się pójdę ubrać – chciałam odejść, ale złapał mnie za przegub.
- Iza, nie wstydź się mnie, wyglądasz ślicznie – zlustrował mnie od stóp po głowę, szczególną uwagę zwracając na moje piersi. Próbowałam wyrwać rękę.
- Nie opieraj się, kochanie… - wybełkotał.
- Puść mnie – ostrzegłam.
Na moje szczęście był pijany, więc wyrwałam się z uścisku jego olbrzymich dłoni. Podniósł się z rządzą mordy, a raczej seksu, w oczach. Podszedł do mnie i potrząsnął mnie jak szmacianą lalką, a ja, jak przystało na warszawiankę uderzyłam go kolanem w kroczę. Skulił się w pół.
- Dziwka. - Cofnęłam się w kierunki komody, i wzięłam z niej pieprz w sprayu. Wycelowałam.
- Dobra już idę… - doczołgał się do drzwi – Suka – rzucił na odchodne i poszedł.
Zamknęłam drzwi i odetchnęłam z ulgą. Pieprz wrzuciłam do komody, a szklankę opukałam i postawiłam na suszarce na naczynia.
Po chwili namysłu zrezygnowałam z wina. Otworzyłam lodówkę i wyjęłam chłodną wódkę. Zdrowo pociągnęłam i poszłam spać.
Zasnęłam z nadzieją, że mój szef nie będzie pamiętał, tego co zaszło w moim mieszkaniu…
~~~
To mamy pierwszy rozdział :D będę dodawała dwa razy na tydzień, byłabym też wręcz w niebo wzięta jeśli zostawiacie jakieś odezwy, czy się wam podoba :) i czy w ogóle to czytacie ;)
Buźki :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz